[ Pobierz całość w formacie PDF ]
którzy w czasach walk baglerów z birkebeinerami zaginęli bez śladu.
8
Piątej nocy coś zaczęło się dziać. Kristina długo leżała na twardym, zimnym klepisku, nie mogąc
zasnąć, gdy nagle usłyszała jakieś odgłosy dobiegające z zewnątrz. Musiało już być pózno w nocy,
gdyż wszystkie inne dzwięki dawno umilkły, a w otworze dymnika widać było czarne niebo.
Wystraszona podniosła się i nasłuchiwała.
Przez dłuższą chwilę panowała cisza. Kristina stwierdziła, że widocznie coś jej się przywidziało,
słyszała tylko lekki szum w koronach wielkich drzew. Wiał wiatr. Momentami dostrzegała jaśniejszy
przebłysk, gdy chmury odsuwały się, odsłaniając księżyc.
Potem znów to usłyszała. Jakiś trudny do określenia dzwięk. Nie były to wcale ciężkie kroki
mężczyzn, zmierzających do ciemnicy, by zabrać więznia na przesłuchanie. Musiał to raczej być ktoś,
kto skradał się pod osłoną nocy, by zabrać ją stąd w czasie, gdy wszyscy spali.
Serce uderzało jej tak mocno, że odczuwała pulsowanie w skroniach. W gardle zaschło. Kristina
złożyła zlodowaciałe dłonie i próbowała się modlić, nie mogła się jednak skupić, bo przez cały czas
nasłuchiwała.
Odgłosy rozległy się znów. Trzask łamanych gałązek, coś wyraznie poruszało się tam, w tej ciszy.
Potem znów wszystko umilkło. Kristina wstała i bezszelestnie pod-kradła się pod drzwi w nadziei, że
tak będzie lepiej słyszeć. Coś niewątpliwie się tu działo, chociaż bardziej się tego domyślała, niż
wychwytywała konkretne świadczą-
ce o tym dowody. To zaś, co się działo, musiało mieć jakiś związek z nią. Bo z jakiego innego powodu
odbywałoby się akurat tutaj?
W tej samej chwili dokładnie po drugiej stronie drzwi rozległy się wyrazne kroki. Kristina usłyszała
zduszony jęk i odgłos czegoś ciężkiego upadającego na ziemię. Zdrętwiała ze strachu. Potem
usłyszała, że ktoś delikatnie odsuwa antabę, zupełnie inaczej niż robili to strażnicy, którzy byli twardzi
i brutalni. Nie było już wątpliwości, że ludzie znajdujący się za tymi drzwiami pragnęli wykonać
swoje zadanie, nie ściągając na siebie niczyjej uwagi.
W następnej chwili drzwi uchyliły się powoli i w bladym świetle księżyca ukazały się dwie ciemne
sylwetki.
Kristina już otworzyła usta do krzyku, lecz żaden dzwięk nie zdążył wydobyć się jej z gardła, bo
wielka dłoń opadła na jej usta i mocno ją przytrzymała.
- Jeśli bodaj jękniesz, to cię zabiję - szepnął mężczyzna.
Drugi podszedł do nich i mocno obwiązał jej usta jakimś paskudztwem, tak by nie mogła nic
powiedzieć, ręce spętał na plecach i sznurem oplątał nogi w kostkach. Sekundę pózniej podniósł ją do
góry, przerzucił sobie przez ramię jak worek z mąką i ruszył w ciemność nocy. Tuż za drzwiami
Kristina dostrzegła jakiś tłumok leżący na ziemi. To strażnik, który pilnował wejścia do niej. Musieli
go zabić.
Zaniesiono ją pod rosnący w pobliżu klon, pod którym czekały dwa uwiązane konie. Tam usunięto jej
więzy z. nóg i surowo przykazano, że ma pomagać, gdy będą ją sadzać na końskim grzbiecie. Jeden z
mężczyzn usiadł za nią i wkrótce pełnym galopem zaczęli się oddalać od królewskiego dworu.
Prawdopodobnie po to, by nie zapuszczać się do miasta, zjechali nad rzekę i przemieszczali się jej
brzegiem, aż dotarli do Koziego
Mostu. Tam przeprawili się na drugą stronę i ruszyli w górę Krossbrekka w kierunku Eikaberg.
Kristina miała mdłości ze strachu. Gdyby celem tych ludzi było odebranie jej życia, zrobiliby to tam,
w ciemnicy, i pod osłoną nocy ukryli ciało. Ich poczynania natomiast świadczyły, że czegoś od niej
chcą. Tylko czego?
Chmury zniknęły z nieba, księżyc rzucał na okolicę czarodziejski, nierzeczywisty blask. Mężczyzna,
który siedział za nią na koniu, był prawdziwym olbrzymem i koń z mozołem wspinał się po stromych
zboczach, tocząc pianę z pyska. Gdy tylko odrobinę zwalniał, jezdziec zaraz uderzał go batem.
Kristina w duchu zadawała sobie pytanie, na co ten pośpiech. Miała wrażenie, że ci ludzie boją się
pogoni.
Nareszcie pozostawili za sobą strome zbocza i znalezli się na płaskowyżu Eikaberg. Tam skręcili w
prawo i skierowali się ku starej zagrodzie, którą Kristina pamiętała jeszcze z czasów, gdy jako dziecko
jezdziła tutaj konno z ojcem. Zagroda przypominała jej nieco tamtą prastarą zagrodę na Islandii, gdzie,
jak sądziła, widziała Reidara. Chatę zbudowano z otoczaków, a spadzisty dach niemal dotykał ziemi.
Zatrzymali się tuż przy progu. Mężczyzni zsunęli się z koni i jej również rozkazali zsiąść. Kristina
ręce w nadgarstkach wciąż miała związane na plecach i gdy próbowała zeskoczyć, upadła. Uderzyła
głową o coś twardego, przeszył ją dojmujący ból i przez moment pociemniało jej w oczach. Wkrótce
potem poczuła, że coś ciepłego ścieka jej ze skroni, i zrozumiała, że dość mocno krwawi. Mężczyzna
przeklął i posłał jej kopniaka z zamiarem poderwania jej na nogi. Bez względu na to, kim byli ci
ludzie, nie mieli dla niej zbyt wiele litości. Prawdopodobnie to słudzy biskupa Nikolasa, tylko
dlaczego robią to wszystko pod osłoną mroku nocy? I dlaczego zabili
strażnika, pilnującego jej drzwi? To się jednak nie składało.
Gdy tylko Kristina zdołała się podnieść, popchnięto ją w drzwi starej chaty. Jeden z jej prześladowców
zapalił tranową lampę w kącie, lecz nie rozniecił ognia na palenisku, a w izbie było zimno i wilgotno,
jak gdyby już od dawna nikt tu nie mieszkał. Kristinę popchnięto dalej ku kolejnym niskim drzwiom.
Jeden z mężczyzn otworzył je kopniakiem, potem wepchnął ją do małego, ciemnego, podłużnego
pomieszczenia. Pod ścianą stała wąska ława, podłogą było klepisko tak jak w ciemnicy na królewskim
dworze, a wszędzie wisiały pajęczyny. Najwidoczniej od dawna nikt tu nie wchodził.
Drzwi zatrzasnęły się za nią z hukiem, Kristina została sama w oślepiającej ciemności. Na szczęście
wcześniej, gdy jeszcze trochę światła sączyło się do środka, miała możliwość przyjrzeć się
pomieszczeniu. Po omacku odszukała ławę i ułożyła się na niej. Uderzenie w głowę okazało się
mocniejsze, niż sobie to uświadamiała, bo w skroni wciąż jej pulsowało, miała mdłości i czuła się
słabo. Wycieńczona zamknęła oczy i zapadła w sen.
Obudziła się wystraszona i nie od razu zrozumiała, gdzie jest. Potem z sąsiedniej izby doszły ją
podniesione głosy i wszystko sobie przypomniała. W głowie waliło jak młotem i wciąż miała mdłości.
Gdy delikatnie dotknęła skroni, poczuła zakrzepłą krew.
Tamci dwaj musieli sporo wypić, bo głosy brzmiały bełkotliwie. Kristina w jednej chwili uświadomiła
sobie, że oprócz niebezpieczeństw, które dotychczas sobie wyobrażała, mogą na nią czyhać jeszcze
inne. Leżała nieruchomo, nasłuchując. Mężczyzni najwyrazniej kłócili się o jakąś kobietę, która
obdarzyła swoimi względami obydwu. Padło kilka imion drużynników i służby z królewskiego
dworu, lecz Kristina nikogo spośród nich nie znała.
Wreszcie kłótnia ucichła i wkrótce potem rozległo się głośne chrapanie. A więc przynajmniej przez
resztę nocy będzie mogła odpocząć!
Znów zapadła w sen i znów obudził ją hałas, dobiegający z sąsiedniej izby. Brzmiał tak, jakby było w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]