[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chciałabym zakłócać twojego spokoju.
Już go zakłóciłaś, panno Ferris. Zmierzył ją takim spojrzeniem, że
pospiesznie spuściła wzrok, zastanawiając się, czy przypadkiem nie
zapomniała się ubrać.
Nagle ogarnęła ją wściekłość. Wszystkie wysiłki zmierzające do tego, by
zachować spokój, nie dać się sprowokować, spełzły na niczym.
Przestań! syknęła. Zostaw mnie w spokoju! Tupiąc nogami wbiegła
po schodach do chaty, zatrzaskując za sobą drzwi.
Mało efektowne zejście ze sceny. Zwłaszcza że zaraz musiała wrócić na
dwór, żeby umyć małże.
Z ciężkim westchnieniem zacisnęła zęby i sztywnym krokiem wyszła na
ganek. Minęła Mitcha i ruszyła w kierunku pompy.
Miała ochotę włożyć głowę do wody. Pomogłoby jej to nieco ochłonąć.
Nie wiedziała, co takiego jest w Mitchu DaSilvie, że wystarczyło, by
otworzył usta albo tylko spojrzał na nią a traciła zdrowy rozsądek.
Usłyszała jakiś hałas i na pompę padł cień. Odwróciła się gwałtownie i
zobaczyła stojącego nad nią Mitcha.
Strona nr 49
Anne McAllister
Co znowu? warknęła.
Przepraszam powiedział cicho i nim zdążyła pomyśleć o jakiejś
odpowiedzi, odwrócił się i utykając wszedł do chaty.
Zobaczyła go znów dopiero póznym popołudniem. Postanowiła trzymać się
z dala od chaty i wędrując po wyspie próbowała zastanowić się nad
niespodziewanymi przeprosinami Mitcha i nad tym, jak powinna była
zareagować. W końcu skierowała się do swego ulubionego zakątka, skąd
roztaczał się widok na otwarty ocean. Jej miejsce było zajęte. Mitch siedział
na skałach i wpatrywał się w morze.
Spiorunowała go wzrokiem. Nie powinien był chodzić po wyspie. Dlatego
przecież zostawiła go samego w chacie. Stała niezdecydowana, gdy się
odwrócił. Ich oczy spotkały się, ale Mitch nie odezwał się ani słowem.
Lacey zawahała się, potem nabrała powietrza głęboko do płuc i zaczęła
wspinać się na górę.
Myślałam, że zostaniesz w chacie.
Potrzebowałem przestrzeni.
Jak... twoja kostka?
Lepiej. Zaczął z werwą ruszać nogą. Mogę już na niej stanąć i nie jest
taka spuchnięta.
Nie powinieneś jej przeciążać.
Siedzenie mnie nudzi. Potrzebuję ruchu. Zawsze taki byłem.
W klasztorze niewiele miałbyś okazji do zażywania ruchu. Natychmiast
pożałowała tych słów. Co ją podkusiło, żeby wracać do tematu ich ostatniej
kłótni?
Mitch jednak wcale się nie obraził.
Wręcz przeciwnie. Zaraz by mnie zapędzili do motyczenia fasoli albo
czegoś innego w tym rodzaju.
Motyczenia fasoli? Nie umiała sobie tego wyobrazić.
No, może nie motyczenia. O tej porze roku na to za pózno.
Prawdopodobnie kazaliby mi coś zbierać.
Mówisz poważnie?
Oczywiście. Robię to co roku.
Po co?
Lubię ciszę i spokój. Powrót do natury. Skupianie się na rzeczach
podstawowych.
Lacey uśmiechnęła się kwaśno.
Powiedziałabym, że tutaj jesteśmy wręcz zmuszeni do skupiania się na
rzeczach podstawowych. Obrzuciła spojrzeniem ich więzienie.
Mitch jednak nie patrzył na krajobraz.
Może i masz rację. Uniósł w górę jeden kącik ust i przesunął wzrokiem
po okrągłościach jej figury. Zabrakło jej tchu i zrobiła krok w tył.
Nie chodziło mi o rzeczy tego rodzaju, panie DaSilva burknęła
Strona nr 50
PRZYWOAA WIATR
rumieniąc się.
Uśmiechnął się szeroko, ale tym razem był to uśmiech przyjazny i ciepły.
Chrząknęła zakłopotana.
Jeśli naprawdę chcesz coś zbierać, jutro pokażę ci parę miejsc, gdzie
będziesz mógł się tym zająć. Dzisiaj powinieneś jeszcze oszczędzać nogę.
Może masz rację. Mitch wstał.
Oczywiście, że mam rację.
Uniósł brwi.
Wydaje ci się, że możesz mną rządzić, co? zapytał. Mówiąc to
uśmiechnął się i tym razem Lacey odwzajemniła jego uśmiech.
Na razie zgodziła się z zadowoloną miną. Wyciągnął rękę i dotknął
czubka jej nosa.
Na razie, Ferris burknął. Tylko na razie.
Potem odwrócił się i zaczął ostrożnie schodzić w dół po skalistej ścieżce.
Lacey stała i patrzyła za nim, zagubiona i poważnie zaniepokojona.
Strona nr 51
Anne McAllister
ROZDZIAA PITY
Skoro, jak mówi przysłowie, lepsza rozwaga niż odwaga, Lacey
postanowiła się nie narażać. Ponieważ nie potrafiła przebywać w
towarzystwie Mitcha i zachowywać spokój, lepiej trzymać się od niego z
daleka.
Mając to na względzie, wyniosła się na drugą stronę wyspy i została tam
przez resztę dnia. Chodziła po okolicy, zrywała poziomki na małej łączce
niedaleko zatoczki i zbierała szpinak hiszpański, który miał urozmaicić ich
jadłospis.
Dopiero gdy zaczęło się ściemniać i była już głodna jak wilk, odważyła się
wrócić do chaty.
Mitcha nie zastała na ganku. Drzwi chaty były zamknięte, a wokół
panowała cisza. Weszła po stopniach na górę i ostrożnie otworzyła drzwi.
Leżał na łóżku pogrążony we śnie.
Jej poranne postanowienie, by nie przyglądać mu się podczas snu, gdzieś
się ulotniło. Zapomniała zupełnie, że ślubowała sobie zachować obojętność.
Nie była w stanie się opanować.
Stała przy drzwiach i wpatrywała się w lekko unoszącą się i opadającą
klatkę piersiową, hebanowe rzęsy, które leżały na jego policzkach niby
jedwabne półksiężyce, czuprynę czarnych włosów, rozrzuconych na
pokiereszowanym czole, spuchnięte oko i zabandażowaną w kostce nogę.
Niezbyt piękny widok. Ledwo pomyślała te słowa, przyszło jej do głowy, że
to niezupełnie prawda. W Mitchellu DaSilvie było jakieś nieokreślone
piękno, choć nie potrafiłaby powiedzieć, na czym ono polegało.
Obudził się, gdy gniotła ziemniaki. W piecu podgrzewał się gulasz z puszki.
Strona nr 52
PRZYWOAA WIATR
Małże były gotowe, szpinak też.
Dobrze, że się obudziłeś powiedziała. Możesz nakryć do stołu.
Przez chwilę robił wrażenie zakłopotanego, potem wzruszył ramionami i
wstał.
Tak jest, szefie.
Zobaczyła, jak stanąwszy na podłodze skrzywił się z bólu i natychmiast
zrobiło jej się go żal. Szybko jednak zdusiła w sobie wszelkie odruchy
współczucia. Nader łatwo byłoby mu dogadzać. Nie miała zamiana tego
robić, choćby nawet na to zasługiwał. Była pewna, że Mitch DaSilva
wykorzystałby sytuację do granic możliwości.
Wyjął talerze i sztućce i gdy skończyła wykładać jedzenie na półmiski, stół
był nakryty.
Sama to wszystko ugotowałaś? powiedział, patrząc ze zdumieniem na
przygotowane przez nią potrawy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]