[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Czy zauważyła pani jego rejestrację? - cierpliwie indagował Hite.
- Tak! - odpowiedziała z triumfem. - I zanotowałam numer.
Anthony pozwolił sobie na szeroki uśmiech.
15:00
Mniejsze człony rakiety ukryte są w aluminiowej tubie, spoczywającej na łożysku. Dla
wyrównania trajektorii tuba wiruje podczas lotu z prędkością nie przekraczającą 550 obrotów
na minutę.
Wejście do głównego budynku Uniwersytetu Georgetown znajdowało się na rogu O
Street i Trzydziestej Siódmej. Błotnisty trawnik z trzech stron otaczały ponure gotyckie
budynki z szarego kamienia. Studenci, okutani w płaszcze, pośpiesznie biegli na zajęcia. Luke
jechał powoli przez dziedziniec z nadzieją, że ktoś go rozpozna, krzyknie:  Hej, stary! Znów
jesteś! - i koszmar dobiegnie końca.
Wykładowcy w większości nosili koloratki i Luke zrozumiał, że to uczelnia katolicka.
W dodatku męska.
Czy ja też jestem katolikiem? - zastanawiał się w duchu.
Zaparkował samochód przed głównym wejściem, tuż obok Potrójnego portyku z
napisem  Zbór zdrowia . Wewnątrz Znalazł recepcję. Urzędująca w niej kobieta - pierwsza
kobieta, Jaką zobaczył po przekroczeniu uniwersyteckich murów - Powiedziała mu, że
katedra fizyki znajduje się tuż pod nim. Musiał wyjść na dziedziniec i zejść po schodach
wiodących do piwnicy. Z każdym krokiem czuł, że coraz bardziej zbliża się do jądra
tajemnicy, niczym łowca skarbów penetrujący wnętrze egipskiej piramidy.
Wreszcie znalazł duże laboratorium, z rzędem ławek ciągnącym się przez środek.
Drzwi po obu stronach sali prowadziły do mniejszych pomieszczeń. Część ławek okupowała
niewielka grupa ludzi, uwijających się przy mikrofalowym spektrografie. Wszyscy nosili
okulary. Sądząc z ich wieku, byli to wykładowcy i studenci ostatniego roku. Czy jest wśród
nich ktoś ze znajomych? Luke podszedł bliżej i popatrzył z wyczekiwaniem.
Jeden ze starszych profesorów podchwycił jego spojrzenie, ale go nie rozpoznał.
- Mogę w czymś panu pomóc?
- Mam nadzieję - odpowiedział Luke. - Gdzie znajdę wydział geofizyki?
- Na tej uczelni? - zdziwił się profesor. - Boże! Tutaj nawet fizykę zaliczają do
poślednich dziedzin. Pozostali wybuchnęli śmiechem.
Wszyscy patrzyli na Luke a, lecz nikt nie wyciągnął ręki, żeby się z nim przywitać.
yle trafiłem, pomyślał ze smutkiem. Chyba powinienem pojechać na Uniwersytet imienia
Waszyngtona.
- A co z astronomią?
- Owszem, jest. Często spoglądamy w niebo. Mamy tu znane obserwatorium. Powrócił
płomyk nadziei.
- Jak tam dotrzeć?
Profesor wskazał na drzwi w głębi laboratorium.
- Niech pan dojdzie do końca budynku i minie boisko baseballowe. Obserwatorium
widać już z daleka.
Wrócił do przerwanych zajęć, a Luke poszedł ciemnym i brudnym korytarzem,
ciągnącym się przez całą długość gmachu. W pewnej chwili zobaczył jakąś postać w
tweedzie,
zmierzającą w przeciwną stronę. Zwolnił kroku, gotów do radosnego powitania.
Jednak starszy pan obrzucił go nerwowym spojrzeniem i pośpieszył dalej bez słowa.
Próbując nie poddawać się zniechęceniu, Luke powtarzał ten sam zabieg z każdym,
kogo napotkał. Bezskutecznie. Po wyjściu z budynku zobaczył korty tenisowe i wody
Potomacu. Po zachodniej stronie, za boiskiem, widoczna była biała kopuła.
W miarę jak się do niej zbliżał, czuł narastające podniecenie. Obrotowa półkula z
rozsuwaną ścianą stała na płaskim dachu niewielkiego budynku. Jej budowa na pewno
niemało kosztowała. To znak, że astronomia cieszyła się tu poważaniem. Luke wszedł do
środka.
Pośrodku korytarza stał masywny filar, podtrzymujący ciężką kopułę. Luke otworzył
najbliższe drzwi i zajrzał do pustej biblioteki. Wsunął głowę do następnego pomieszczenia.
Zobaczył atrakcyjną kobietę, mniej więcej w jego wieku, siedzącą przy maszynie do pisania.
- Dzień dobry - powiedział. - Zastałem wykładowcę?
- Chodzi panu o ojca Heydena?
- Hmm... Tak.
- Kim pan jest?
- No... - Luke poczuł się jak skończony idiota. Nie prze widział, że ktoś może go
zapytać o personalia. Sekretarka spoglądała na niego podejrzliwie. - On mnie nie zna... -
bąknął. - To znaczy, zna... ale nie z nazwiska. Jej czujność wzrosła.
- Mimo to ma pan jakieś nazwisko, prawda?
- Luke. Profesor Luke.
- Z jakiej uczelni?
- Z... Nowego Jorku.
- Z której? Nowy Jork ma bardzo wiele placówek naukowych.
Luke wpadł w rozpacz. Nie zaplanował tej rozmowy i teraz Zawalił sprawę. Nie kop
głębiej pod sobą, skoro już siedzisz w dziurze, pomyślał. Przestał się uśmiechać. - Nie
przybyłem tutaj na przesłuchanie - powiedział chłodnym tonem. - Proszę zawiadomić ojca
Heydena, że przyszedł profesor Luke, fizyk rakietowy. Chodzi o chwilę rozmowy.
- Niestety to niemożliwe - padła zdecydowana odpowiedz Luke wyszedł na korytarz, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • stargazer.xlx.pl