[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jeśli Colin nadal będzie wagarował, niedługo wyleci ze
szkoły. - Joanna westchnęła. - Nie wiem, co mu powie-
działaś, ale twoje napomnienia odniosły skutek. Odkąd
moim chłopcom zabrakło ojca, zajmujesz się ich wy-
chowaniem i radzisz sobie znacznie lepiej ode mnie.
S
R
- Nieprawda! Jesteś wspaniałą matką.
- Ja również tak sądziłam - odparła z niepokojem
Joanna - ale muszę zmienić zdanie. Ciągle się martwię
o moich chłopców, ale zamiast tłumaczyć, stale na nich
wrzeszczę. Nic dziwnego, że przestali mnie słuchać, a
z kłopotami zwracają się do ciebie. Chwileczkę!
- O co chodzi? - odparła roztargniona Maggie, wrę-
czając kasjerce plastikową kartę. Za nimi ustawiła się
już spora kolejka.
- Płacisz za wszystko. Nie zgadzam się na to. Po-
dzielmy rzeczy...
- Nie ma czasu. Widzisz, że inni klienci już się nie-
cierpliwią - odparła zgodnie z prawdą młodsza z sióstr.
- Zapłacę, a potem się rozliczymy. Tak będzie prościej.
Wiedziała, że Joanna natychmiast zapomni o długu.
1 bardzo dobrze! Rzecz jasna, dorazna pomoc nie roz-
wiązywała problemów finansowych osieroconej przez
ojca rodziny. To była zaledwie kropla w morzu potrzeb.
Maggie czuła się bezradna. Dotychczas nie znała takie-
go uczucia.
Dochodziła piąta, gdy Andy zapukał do drzwi. Był
mocno spózniony. Obiecał przyjechać po Maggie
o trzeciej. Dom był rzęsiście oświetlony. Nic dziwnego;
dawno zapadł zmrok, a księżyc jeszcze się nie pokazał.
Długo czekał na ganku. Zapukał mocniej w nadziei,
że tym razem zostanie usłyszany i wpuszczony do środ-
ka. Zrobił krok do tyłu i potarł dłońmi ramiona, jakby
chciał strzepnąć z siebie trudy minionego dnia. Był znu-
żony. Zerknął na białe auto zaparkowane przed domem.
S
R
Właścicielka zapewne była w domu, ale zaczynał wąt-
pić, czy zechce rozmawiać z gościem, który spóznił się
ponad dwie godziny.
Drzwi nagle się otworzyły i stanęła w nich Maggie.
Andy poczuł się tak, jakby w ciemnościach ujrzał pro-
myk słońca. Spojrzał na nią zachłannie, chcąc od razu
nasycić oczy cudownym widokiem. Miała na sobie ob-
szerny żółty sweter i obcisłe dżinsy. Rozpuszczone wło-
sy jasną aureolą otaczały jej twarz. Rzuciła mu przyja-
zne, pełne troski spojrzenie. Daremnie czekał na
uśmiech. Jasne... Była na niego wściekła, bo przyjechał
tak pózno.
- Maggie, strasznie mi przykro...
- Dwukrotnie wspomniałeś o tym, zostawiając wia-
domość automatycznej sekretarce. Doskonale cię rozu-
miem. Cóż robić, siła wyższa! Domyślam się, że miałeś
nagłe wezwanie. Zostawiłeś mi bardzo lakoniczne in-
formacje. - Zaprosiła gościa do środka i starannie za-
mknęła drzwi. Mróz i zły nastrój minionego dnia pozo-
stały na zewnątrz.
- Zgadza się - mruknął. Nie zamierzał opowiadać
Maggie, że zwykłe naruszenie przepisów ruchu drogo-
wego skończyło się wykryciem sporego transportu nie-
legalnie sprowadzonej broni. - Miałem poważne kłopo-
ty. Wezwałem policję stanową, chociaż wiedziałem, że
gdy przyjadą, zacznie się drobiazgowa kontrola. Za-
mknęliśmy pewnego handlarza. To był męczący dzień.
Jestem wykończony.
- Wyglądasz okropnie - stwierdziła ze współczu-
ciem Maggie.
S
R
Andy ledwie trzymał się na nogach. Odruchowo wy-
ciągnął ramiona, żeby przytulić Maggie. Cmoknął ją
w policzek i westchnął, uszczęśliwiony. Maggie spra-
wiała wrażenie zadowolonej, mimo to podświadomie
oczekiwał przykrych słów z powodu nie zawinionego
spóznienia. Dianne zrobiłaby mu karczemną awanturę.
Wyrzutom z powodu zmiany planów nie byłoby końca.
Tam samo zachowałaby się większość znanych mu
kobiet.
Maggie wspięła się na palce i musnęła wargami jego
usta. Zarumieniła się, gdy przemknęło jej przez myśl,
że mógłby opacznie zrozumieć czuły gest. Na szczęście
Andy doskonale wiedział, że to nie zachęta, tylko ła-
godna pociecha. Wcale nie był uszczęśliwiony. Ilekroć
się spotykali, ogarniało go przyjemne podniecenie. Hor-
mony nie próżnowały. Cały świat nabierał sensu tylko
dlatego, że Maggie była w pobliżu,
W głębi ducha nadal się obawiał, że to jedynie pozo-
ry. Nie ma kobiet doskonałych. Maggie z pewnością nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]