Marshall_Paula_ _Cykl_Rodzina_Schuylerow_02_ _Dotkniecie_ognia 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zwyczajała się, że jest tylko Kate Moore, niezamożną wdową
pracujÄ…cÄ… teraz dla Havillanda.
Richard w dyskretny sposób uczyÅ‚ rozpoznawać i podzi­
wiać piękne rzeczy nie tylko młodziutką Sophie, ale także
Kate, która była jego chętną słuchaczką.
Z Gerardem i Torry nieraz dyskutowali o ignorancji ary-
108
stokracji brytyjskiej w odniesieniu do spuścizny kulturalnej,
czego nie można zarzucić Amerykanom, wykazującym żywe
zainteresowanie w tej dziedzinie.
Richard jednakże Kate zaimponowaÅ‚. O sztuce miaÅ‚ wie­
dzÄ™ wrÄ™cz encyklopedycznÄ…. Dużo czytaÅ‚ i najwyrazniej du­
żo też rozmyślał nad tym, co przeczytał. Kate zdała sobie
sprawę, że jej znajomość Włoch, sztuki i kultury tego kraju
jest bardzo skromna i chociaż przedtem zwiedziła już sporo,
nie zdołała dowiedzieć się tyle, ile pragnęła.
Teraz to wszystko ulegÅ‚o zmianie. Richard, zorientowa­
wszy siÄ™, że Kate szczerze interesuje siÄ™ otaczajÄ…cym jÄ… piÄ™k­
nem, z radością opowiadał jej o wielu rzeczach, radził, co ma
czytać, co jest warte oglądania i zachęcał ją do dyskusji
o tym, co siÄ™ jej podoba lub nie podoba, dzielÄ…c siÄ™ z niÄ… swy­
mi poglÄ…dami.
Nie byÅ‚ jednak nadmiernie pedantyczny, bo edukacja, któ­
rej jej udzielał, okazała się zarazem subtelnym sposobem
adorowania Kate. Z ręką na jej ramieniu, a czasami ujmując
jej dłoń, gdy z zapartym tchem podziwiała sławne obrazy Ty-
cjana lub Giorgiona, dyskretnym szeptem opowiadaÅ‚ jej dzie­
je oglądanego właśnie dzieła.
W Pałacu Dożów obejrzeli słynne obrazy Tintoretta, które
nie przypadły do gustu Kate i, jak się okazało, Richardowi
także.
- Moim zdaniem jest to za bardzo wyinscenizowane -
stwierdził, gdy patrzyli na otyłe kobiety i tęgich mężczyzn.
- Ponieważ sam jestem blondynem, wolę śliczne brunetki -
dodał, spojrzawszy na Kate ze znaczącą miną.
Zrazu w czasie tych eskapad odnosili siÄ™ do siebie z po­
prawną rezerwą. Czy to było drugiego, czy trzeciego dnia,
109
kiedy zaprowadził ją na plac, gdzie stoi pomnik ku czci Bar-
tolomea Colleoniego? Sophie tego popołudnia pod opieką
swojej niani bawiła u Mabel Honeyman. Po raz pierwszy
wiÄ™c byli sami. I tam wÅ‚aÅ›nie, przed tym posÄ…giem, niezwyk­
łym dziełem sztuki rzezbiarskiej, na placu z kościołami św.
Jana i św. Pawła, Richard zapytał ją, czy może zwracać się
do niej po imieniu.
- Naturalnie, panie Havilland - odrzekła.
Wówczas on, z tym swoim charakterystycznym uÅ›mie­
chem, powiedział:
- Jeśli mam cię nazywać Kate, ty mów mi Richard, to
chyba logiczne, prawda?
Z perspektywy minionych ośmiu lat mogła ocenić, z jaką
cierpliwością ją podchodził. Po tylu latach wciąż pamiętała
skwar tego popołudnia, opowieść Richarda o Colleonim i
o znaczeniu, jakie ma postawiony mu pomnik, choć od tam­
tej pory wcale o tym nie myślała.
Potem ujÄ…Å‚ jÄ… pod ramiÄ™ i zaprowadziÅ‚ do maÅ‚ej kawiaren­
ki. Usiedli na zewnątrz, pod markizą w różowe i białe pasy,
sącząc leniwie lemoniadę, jak siedzący wkoło nich Włosi.
Kelner uśmiechnął się do niej i nazwał ją śliczną lady, a ona
zrozumiała jego słowa, bo już na tyle znała język włoski. To
śmieszne pamiętać coś takiego.
KtóregoÅ› popoÅ‚udnia zaokrÄ™towali siÄ™ na statek, jak zażar­
tował Richard, i popłynęli gondolą, żeby zwiedzić kościół,
w którym znajdowało się jedno z największych arcydzieł Ty-
cjana. Obraz ten wisiał w półmroku, wśród medalionów oraz
marmurowych, starych grobowców ozdobionych poczernia­
Å‚ym już od dawna zÅ‚otem. Sophie zachowywaÅ‚a siÄ™ nad wy­
raz spokojnie, pomna obietnicy, że po wyjściu stąd dostanie
lody i pudełko czekoladek kupione w którymś z małych
sklepików na placu św. Marka.
Richard udzielaÅ‚ informacji w charakterystyczny dla sie­
bie sposób, jakby nie przywiązując zbytniej uwagi do tego,
co mówił.
- Jesteś najlepszą uczennicą, jakiej można sobie życzyć
- orzekł. - Jak ty to robisz, moja droga Kate, że tak łatwo
przeistaczasz siÄ™ z nauczycielki, którÄ… jesteÅ› rano, w studen­
tkÄ™ po poÅ‚udniu? Zmieniasz maski po mistrzowsku, w pra­
wdziwie weneckim stylu.
WÅ‚aÅ›ciwie trafiÅ‚ w sedno, pomyÅ›laÅ‚a ponuro Kate, zmÄ™­
czona nieustannym udawaniem, zwÅ‚aszcza gdy w koÅ›ciel­
nym mroku ujÄ…Å‚ jej dÅ‚oÅ„ i podniósÅ‚ do ust, co wywoÅ‚aÅ‚o zna­
ny już jej piorunujący efekt.
Po wyjściu z kościoła Richard wziął Kate pod ramię
i zwracając się do Sophie, powiedział:
- Niedaleko stÄ…d znajduje siÄ™ niewielka restauracyjka.
UsiÄ…dziemy tam w ogrodzie i zamówimy lemoniadÄ™. Nie do­
staniesz jednak lodów, bo jest za gorąco na tyle słodyczy.
Potem, kiedy już wprowadził swoje damy do małego
ogródka i usadowiÅ‚ w cieniu drzew, zdjÄ…Å‚ z gÅ‚owy sztyw­
ny słomkowy kapelusz, i pochylając się do ucha Kate
szepnÄ…Å‚:
- Istnieją jednakże słodycze, których nigdy nie ma się
dość.
W tamto pierwsze popołudnie, kiedy została zaproszona
na podwieczorek i gdy potem znalezli siÄ™ w jego gabinecie,
zÅ‚ożyÅ‚ na jej ustach pocaÅ‚unek lekki niczym muÅ›niÄ™cie skrzy­
deł motyla. Natomiast tego wieczora, po powrocie do pałacu
Richard wyniósł z gondoli zmęczoną i senną Sophie, a na-
111
stÄ™pnie przekazaÅ‚ jÄ… niani, która miaÅ‚a zaprowadzić dziew­
czynkę do jej pokoju, po czym zwrócił się do Kate:
- Proszę pójść ze mną, chciałbym pokazać pani pewną
książkę.
Kate domyśliła się od razu, że to tylko pretekst, by znalezć
się z nią sam na sam. I co teraz nastąpi? - zastanowiła się
z pewnÄ… obawÄ…. WiedziaÅ‚a jednak, że zgodzi siÄ™ na każdÄ… je­
go propozycjÄ™.
Ciągłe przebywanie razem, jak to miało miejsce od dwóch
tygodni, stawaÅ‚o siÄ™ udrÄ™kÄ…. Kate zastanawiaÅ‚a siÄ™, czy Ri­
chardowi równie trudno jak jej przychodzi zachowywanie
dystansu. OdczuwaÅ‚a przedziwne, nieznane jej przedtem nie­
odparte pragnienie, żeby go dotykać i żeby on jej dotykał.
W obecnoÅ›ci Justina nigdy niczego podobnego nie doÅ›wiad­
czaÅ‚a. Owszem, lubiÅ‚a jego towarzystwo, zawsze niecierpli­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • stargazer.xlx.pl