[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rwałeś z nią, ponieważ przestała cię podniecać, prawda?
- Nie podoba mi się ta gra - rzucił lodowatym tonem.
- Opowiedz mi tę historię - naciskała.
R
L
T
- To bez znaczenia. To przeszłość. A mnie nie interesuje ani przeszłość, ani przy-
szłość. Tylko to, co jest teraz.
- A co jest teraz? - Zastanawiała się, czy wreszcie powie choćby kilka słów na te-
mat ich romansu.
Milczał przez chwilę. Odwrócił się. Plecami do niej.
- Teraz idziemy spać - bąknął. - Jutro czeka cię pracowity dzień.
Leżała, wsłuchując się w jego oddech, aż wreszcie sama zapadła w sen.
Zbudził ją gorącym, głodnym pocałunkiem. Nie wiedziała, która jest godzina. Za
oknem nadal było czarno. Jego oczy płonęły w ciemności.
- Lo...
Położył palec na jej ustach. Wtargnął w nią z dziką siłą.
- Ty... tylko... ty... - wyszeptał bez tchu.
R
L
T
ROZDZIAA PITY
Bezwiednie bawiąc się swoim naszyjnikiem, Sophy spoglądała przez okno samo-
chodu na chmury płynące po niebie. Zbliżali się do Auckland. Ich wspólny długi week-
end dobiegał końca.
- Jesteś zadowolona ze swojej kolekcji?
Skinęła głową.
- Zawiozę ją do twojej pracowni. Będziesz mogła w tym tygodniu dokończyć tam
wszystkie swoje projekty.
- Dzięki.
Dojechali w milczeniu aż pod sam dom Sophy. Lorenzo wyłowił z kieszeni jej tele-
fon komórkowy. Sophy spojrzała na aparat z mieszaniną zdumienia i odrazy. Zapomniała
o istnieniu tego urządzenia. Zapomniała o całym świecie. Niczego w tej chwili nie pra-
gnęła tak gorąco, jak cofnąć czas o te kilka dni - by znowu je przeżyć.
- Do zobaczenia jutro - rzucił Lorenzo zdawkowo i odjechał, kiedy tylko Sophy
wysiadła z auta.
W lusterku wstecznym dostrzegł jeszcze jej zdezorientowany wyraz twarzy, jej
smutne, sarnie oczy.
Zaszła jakaś fundamentalna zmiana. Nie potrafił tego ubrać w słowa. Wiedział tyl-
ko, że nigdy w życiu nie czuł się tak obnażony i... zagrożony. Zapadał wieczór. Miał
wrażenie, że w jego duszy również znowu zaczyna kłębić się mrok.
Cały dzień w Hanmer Springs kochali się, śmiali, pływali, odpoczywali. Czuł się
jak beztroskie dziecko, którym nigdy nie był. Sophy przez kilka godzin pracowała nad
swoją kolekcją. Lorenzo podglądał jej pracę, podziwiając skupienie, finezję i artyzm.
Każdy normalny człowiek uznałby ten dzień za idealny. Czułby się szczęśliwy. Lecz on
nie był normalny. Różnił się od większości ludzi, zwłaszcza takich jak Sophy. Ludzi,
którzy mają poukładane życie, szczęśliwe rodziny. Nie pasował do tego świata. Był
wiecznym wyrzutkiem. A teraz znowu był sam, zupełnie sam. I czuł się jeszcze bardziej
wyobcowany niż zwykle.
R
L
T
Dotarłszy do swojego apartamentu, usiłował nadrobić zaległości w pracy, lecz uda-
ło mu się jedynie pobieżnie przejrzeć korespondencję mejlową. Weekend z Sophy z każ-
dą minutą wydawał mu się coraz bardziej nierzeczywisty. Miał wrażenie, że w czasie
tych kilku dni żył życiem kogoś innego. Znowu, tak jak przed wielu laty, czuł się jak
kryminalista.
W nocy nie zmrużył oka.
Następnego dnia zajrzał do gabinetu Sophy dopiero póznym popołudniem.
- Jeśli możesz, zostań dziś dłużej - poprosił. - Chcę ci coś pokazać.
Dobrze, że akurat była z Jemmą. W przeciwnym razie podszedłby do niej i z ca-
łych sił pocałował. Obłędnie za tym tęsknił. Był uzależniony od jej ciała. Wiedział, że
jest z nim coraz gorzej.
O piątej zapukała do drzwi jego apartamentu. Wpuścił ją i zaprowadził do kompu-
tera.
- Zrobiłem dla ciebie kilka projektów - powiedział cicho, bojąc się, że nie przypad-
ną jej do gustu.
Sophy zerknęła na ekran.
- To projekty moich wizytówek?
- Tak. I metek, które będą przyczepione do twojej biżuterii - wyjaśnił. - Musisz
jednak na komputerze wpisać szczegóły każdego eksponatu. Potem wszystko wydrukuję.
Jeśli będziesz chciała.
Wpatrywała się w ekran. Z każdą sekundą jej oczy jeszcze bardziej powiększały się
z wrażenia.
- Masz wiele talentów, Lorenzo. Te projekty są fantastyczne! - zawołała z entuzja-
zmem. - Nie mogę uwierzyć, że tak się dla mnie poświęciłeś.
- Drobnostka - mruknął. Nie do końca: malował je przez pół nocy, a następnie
przez pół dnia skanował i poprawiał na komputerze. - Nie obrażę się, jeśli nie będziesz
chciała ich użyć.
- Oszalałeś? Są genialne. Nie mogłabym marzyć o lepszych. Dziękuję - uśmiechnę-
ła się promiennie.
- Chcesz nad nimi teraz popracować?
R
L
T
- Tak - odparła podekscytowana.
Stojąc nieruchomo, patrzył, jak Sophy zajmuje miejsce przy jego komputerze i za-
czyna eksperymentować z czcionkami, starannie dobierać kolor tekstu.
Przestrzenny apartament wypełnił się jej słodkim, unikalnym zapachem. Dlaczego
ją tu przyprowadził? Przecież to była jego pustelnia, jego schron. To tu chował się przed
światem i przed ludzmi. Już raz tu była, kiedy powaliła go choroba - czuł jej zapach
przez wiele kolejnych dni, nawet wtedy, gdy już nie miał prawa nasycać powietrza. Czuł
jej zapach za każdym razem, gdy o niej myślał.
Dlaczego ją tu zaprosił? Dlaczego przestał podejmować świadome, rozsądne decy-
zje, z których słynął w świecie biznesu? Znowu zaczęło się w nim kumulować pożąda-
nie, piętrzyć niczym dzika fala, niemożliwa do powstrzymania. Musiał wyjść, dopóki nie
było jeszcze za pózno.
- Idę pobiegać.
- W porządku - odparła Sophy, bez reszty pochłonięta pracą.
Przebrał się w sportowy strój. Biegał po parku przez godzinę, napełniając płuca
świeżym powietrzem, próbując ostudzić rozpaloną głowę, wypocić zatruwającą go żą-
dzę. Bezskutecznie. Wrócił do swojego apartamentu. Sophy nadal siedziała przy kompu-
terze. Wszedł pod prysznic i odkręcił zimną wodę. Lodowaty strumień uderzył go w
twarz. Tęsknił za uczuciem pustki, które przez całe życie go prześladowało. Tak było ła-
twiej. Bezpieczniej.
Nagle poczuł na sobie jej wzrok. Odwrócił się i ujrzał ją w progu łazienki. Była ta-
ka piękna, nieziemsko piękna... Bał się ją skrzywdzić. A nie mógł wykluczyć, że to
uczyni. Przypadkowo, nieumyślnie lub dla jej dobra. Czuł, że dzikie zwierzę, które w
nim tkwiło, zamknięte w klatce, wydostało się na wolność. Tak jak tamtej nocy, wiele lat [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • stargazer.xlx.pl