[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rzała na Ubu.
- Staram się nie oszukiwać. To trudne, jeśli chcesz, żeby coś
się zdarzyło.
Ubu siadł obok niej na kanapie, której powierzchnia dopaso-
wała się do kształtu jego pośladków. W panującej na statku ci-
szy głośno rozbrzmiewało mruczenie kota. Maria ujęła dłoń
Ubu i położyła ją sobie na udzie.
- Skończyłeś?
- Zrobiłem w połowie.
- Możesz dokończyć jutro.
- Tak. - Zamknął oczy. - Czego jak czego, ale czasu to nam
nie brakuje.
Zaśmiała się krótko. Wierzchem chłodnej dłoni wyczuwał
ciepło jej uda.
- Już zapomniałam, kiedy tak ostatnio było - powiedziała. -
Zawsze żyliśmy w wielkim pośpiechu.
-Tak.
Rozmowa urywała się. Już wiele dni temu wyczerpali wszy-
stkie tematy. Maxim cały czas mruczał.
Ubu otworzył oczy.
- Powinienem rzucić się na koję.
Maria spojrzała na niego.
- Chcesz towarzystwa?
Pokręcił głową.
- Nie. - Dostrzegł grymas zaniepokojenia na twarzy siostry.
Pocałował ją. - Muszę przez pewien czas... być sam.
- Dobrze, jak chcesz. - Otarła się policzkiem o nagie ramię
Ubu. Jeszcze raz ją pocałował i odszedł.
Rzucił się na koję, zgasił światło. Posępnie patrzył w sufit. We-
wnętrzny, doskwierający ból stał się ostrzejszy - był rozpaczą.
Piękna Maria przyszła do niego, bo czuła samotność. Teraz
jego własna bezgraniczna samotność izolowała go od niej.
Przedtem szukał w ramionach Marii zatracenia, liczył na to, że
zniknie ciężar samoświadomości, ciągłego poczucia niesamo-
witej, pojemnej pamięci. A otrzymał jedynie wyraziste, odno-
wione wspomnienia, dawne męki, wyeksponowane przez
ostatnie doświadczenia... przez żar, jaki wzmagał się pod
wpływem przelotnego nawet dotknięcia skóry Marii, łaskota-
nia jej włosów na jego gołym brzuchu, bulgoczącego śmiechu,
który w jego umyśle zmieniał się w pikujące latawce, niebie-
skie i szkarłatne, z wstążkami w ogonach tańczącymi na tle
prążkowanego wieczornego nieba jakiegoś nieruchawego, ro-
tującego habitatu. Znana udręka, znana rozpacz, potwierdze-
nie, spotęgowanie własnej percepcji, wiedzy i jego własnej
ostatecznej izolacji.
Musiał położyć temu kres.
- Chyba sobie z tym poradziłem - w ciemności donośnie za-
brzmiał głos Pasca, po czym w powietrzu, w olśniewających,
ostrych promieniach, pojawił się jego wizerunek.
- Idz sobie! - powiedział Ubu. Jeszcze jeden pełen żalu mo-
ment, który na zawsze pozostanie w pamięci.
Pasco wyglądał młodzieńczo, przyjaznie, był w dobrej for-
mie, oczy skrzyły się radością.
- Jutro, podczas pierwszej szychty zamierzam sygnować
kontrakt - oznajmił. - Dostajemy stałe zlecenie na transport ła-
dunków z Pan-Development Kompanie na Trincheras do nowej
kopalni na Masąuerade. - Ubu przesłonił oczy i zdziwiony pa-
trzył na żarzący się wizerunek ojca. Tęczowe fale interferencyj-
ne przedzierały się przez ciało Pasca i kłuły w oczy. Ojciec wy-
buchnął śmiechem. - Już się zaczynałem niepokoić po
wprowadzeniu Konsolidacji. Ale teraz podpisujemy kontrakt
długoterminowy. Na całe lata. Mnóstwo pieniędzy. - Znowu się
zaśmiał. - To chyba koniec naszych kłopotów.
Nagranie musiało być zarejestrowane wiele lat temu, gdy
Ubu był dzieckiem. Nigdy nie słyszał o żadnej - choćby nawet
nieudanej - umowie z PDK. Wpatrywał się w ojca, usiłując wy-
łowić jakąś wskazówkę. Zastanawiał się, czy przypadkiem Pas-
co nie uległ ułudzie, coś pomylił, czegoś nie zrozumiał albo też
wszystko sobie wymyślił.
- Zamierzam to uczcić - powiedział Pasco. Poszperał w kie-
szeni, wyjął czak i strzelił sobie dawkę do obu nozdrzy. - Za-
mierzam udać się do restauracji Rostov i pobalować z przyja-
ciółmi. - Uśmiechnął się, pociągnął nosem, wytarł go
knykciem. - Koniec kłopotów - powtórzył i wyciągnął rękę
poza hologram, by się wyłączyć.
Laserowy powidok Pasca rysował się w aksamitnej ciemno-
ści. Ubu zamrugał, ale tylko powielił obraz na powiekach. O co
w tym wszystkim chodziło?
Padł na poduszkę, czuł w mózgu wypalający się na trwałe
gasnący wizerunek ojca. Zalał go żal, do oczu napływały łzy.
Ojciec przedstawił kolejną utraconą okazję - ponury duch na-
wiedza wypełnione szumem korytarze  Uciekiniera", a wszyst-
ko wiedzie do bezgrawitacyjnej pomocniczej sterowni w cen-
trum statku i na końcu jest łkający człowiek, którego łzy, jak
łzy Ubu, dryfują w powietrzu zupełnie tak, jak on dryfował
przez życie w wiecznym konaniu.
Piękna Maria znów zainicjowała sieciową układankę. Srebr-
na piłeczka skakała z węzła do węzła; umysł Marii, szukającej
właściwego rozwiązania, wykonywał próbne susy wśród
łagodnych hiperbolicznych fałdów czwartego wymiaru.
W końcu wszystko się rozpadło. Nie potrafiła skupić się na za-
daniu.
Zamknęła grę. Usłyszała głos Pasca dobiegający z dalekich
rejonów wirówki. Głos nabierał mocy, a potem zapadła długa
rozszeptana cisza. Maria przez kilka minut nasłuchiwała odgło-
sów statku, lecz nagle poczuła, że nie chce być sama. Delikat-
nie zdjęła Maxima z kolan, wstała i umieściła go we wgłębie-
niu, które uformowały jej pośladki w kanapie. Kot, nieco
zdziwiony tą akcją, usiadł i ziewnął, po czym ze zdecydowaną
miną ułożył się i zamknął oczy, cały czas głośno mrucząc.
Maria wyszła na korytarz i ruszyła do kwatery Ubu. Bosymi
nogami stąpała po zielonej, antypoślizgowej, wydeptanej wy-
kładzinie. Stanęła, zawahała się. Drzwi do Ubu były zamknię-
te. Po raz pierwszy od śmierci Pasca Ubu zasunął je do końca.
Patrzyła na te drzwi z trzepoczącym w gardle oddechem. Za-
stanawiała się, czy już zawsze będą zamknięte. Strach skoczył
jej do serca.
Odwróciła się i poszła do centrum sterowania, usiadła przy
panelu i powiedziała komputerowi - bo cóż mu miała powie-
dzieć? - by odtworzył widma odczytów czujników z kilku
ostatnich godzin. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • stargazer.xlx.pl