[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sprzedawano kawę, czekając na zmielenie kupionej przed chwilą, półkilowej paczki. Gdy
odbierał białoniebieską torebkę z napisem Delikatesy , ktoś lekko dotknął jego ramienia.
Odwrócił się i uśmiechnął.
- Dobry wieczór, kapitanie - powiedziała Danuta Kretz, wyciągając do Szczęsnego
swą silną, opaloną rękę. - Czy nie za dużo tej kawy? A może pan mnie zaprosi na jedną
filiżankę?
- Nawet na trzy - odparł. - Czy ma pani teraz chwilę czasu? Moglibyśmy wstąpić do
Niespodzianki , tam mają włoski ekspres i dobrą kawę.Zastanawiała się przez kilka sekund,
podczas gdy on przyglądał jej się z widoczną przyjemnością. Miała na sobie prawdopodobnie
jedną z kreacji salonu mód Zofia , żółtą, głęboko wyciętą, z czarnym wąskim paskiem i
czarnymi koralami.
Wreszcie wyraziła zgodę i po chwili siedzieli już w kącie kawiarni, w miękkich,
ciemnoszafirowych fotelach.
- Nie widzę obrączki, więc pan pewnie nieżonaty - powiedziała Danuta, ujmując w
palce jego rękę, czym zmusiła go do szybkiego odstawienia filiżanki. - Czemu się pan nie
ożenił?
- Nie miałem czasu - odparł Szczęsny z uśmiechem. - Poza tym, żadna mnie nie
chciała.
- W to to już nie uwierzę.
- Nie chciała za męża, oczywiście. Zbyt wielu z nas ginie - na chwilę twarz jego
spoważniała. - Ale nie będziemy o tym mówić. Muszę przyznać, że podziwiałem pani
opanowanie i szybką orientację, gdy rozpoznała pani wczoraj inżyniera Wolskiego.
Danuta wyraznie posmutniała.
- Ach, to taka przykra historia... Biedny człowiek, żal mi go. Więzienie to chyba
straszna rzecz! - wzdrygnęła się. - Milicja nie powinna dopuszczać do żadnego przestępstwa -
uśmiechnęła się. Wyglądała teraz jak mała, narwana dziewczynka. Jej duże oczy koloru
morskiej wody zamgliły się wzruszeniem.
Szczęsny podsunął jej papierosy.
- Tak, więzienie to rzeczywiście mało przyjemne miejsce pobytu - rzekł, zapalając
zapałkę. - Ale cóż... zbrodnia musi być ukarana. Zginął bardzo wartościowy człowiek,
uczciwy, sprawiedliwy.
- Okołowicz? - skrzywiła się lekko. - Nudna, stara piła. Trudno było z nim wytrzymać,
ciągle mu coś przeszkadzało. I skąpy! Za każdy telefon kazał sobie płacić pięćdziesiąt groszy.
- Do ręki? - zdziwił się Biały Kapitan.
- No nie. Kładło się na biurku, obok aparatu.- Ach, teraz rozumiem, skąd się wzięła u
niego w szufladzie taka duża ilość drobnych - zaśmiał się Szczęsny.
- Ten woreczek aksamitny, prawda? To jeszcze jego żona uszyła. Dobrali się... -
urwała. Twarz jej na chwilę znieruchomiała.
- Jak w korcu maku - dokończył kapitan. - Dlaczego pani nie je? Tu są zupełnie
możliwe ciastka. No proszę chociaż skosztować.
Machinalnie wzięła łyżeczkę, wciąż nad czymś się zastanawiając.
- Czy nie będę niedyskretny, jeżeli zapytam, jak dawno pani rozeszła się z mężem?
Spojrzała na niego ostro. Wąskie brwi tworzyły teraz niemal prostą linię.
- Z mężem? - powtórzyła zdziwiona. - Nigdy nie byłam mężatką, nie mogłam więc
wziąć rozwodu. Skąd to panu przyszło do głowy?
Roześmiał się i położył rękę na jej ręce. - Znikąd, piękna pani. Chciałem w ten
piekielnie podstępny sposób dowiedzieć się coś niecoś o pani stanie cywilnym. A ponieważ
lubię jasne sytuacje, zapytam również: czy mam jakieś szanse?...
Popatrzyła mu wymownie w oczy.
- Być może - odparła, przeciągając słowa.
- Kiedy się znowu spotkamy? - szepnął, nie odwracając od niej wzroku. - Proponuję
jakiś dobry film. W ładnym, nowym kinie Wars na Rynku Nowego Miasta. Jutro, o wpół do
szóstej. Dobrze? Będę czekał z biletami.
- O tej godzinie jeszcze pracuję.
- Więc o ósmej. Przyjdzie pani, prawda? Podniosła się z fotela, spojrzała na zegarek.
- Dobrze - odparła. - Ale teraz muszę już iść.
Pożegnali się, przy czym pocałunek, jaki kapitan złożył na jej ręce, trwał dobrych parę
sekund. Gdy wychodziła, patrzał za nią lekko zamglonymi oczami. Potem osunął się w fotel i
zapalił papierosa. Odłożywszy zapałkę do popielniczki, nieznacznym ruchem zgarnął dwa
niedopałki ze śladami różowej szminki i schowałdo kieszeni. Jego kształtne usta wykrzywił
ironiczny grymas.
Gdy wychodził, jakiś mężczyzna otarł się o niego w drzwiach i szepnął kilka słów.
Szczęsny ledwo dostrzegalnie skinął głową.
Na straganie z książkami, które sprzedawca chował już do walizki, dostrzegł nową
powieść swego ulubionego autora, Steinbecka - Na wschód od Edenu . Szybko przeliczył w
myśli zawartość portfelu i z westchnieniem odłożył biało oprawne tomy. Książka była droga.
- Jest jeszcze jeden egzemplarz Ulicy nadbrzeżnej - powiedział sprzedawca.
- To już mam, dziękuję.
- A może chce pan jakiś kryminał?
Szczęsny skrzywił się. Kryminałów miał dość na co dzień.
- Będzie pan tu jutro? - zapytał. Sprzedawca był wyjątkowo uprzejmy, tak uprzejmy,
że wprost nie wypadało odejść od niego bez słowa.
- Jestem zawsze w tym samym miejscu. Mogę panu coś odłożyć. O ile pan naprawdę
chce kupić.
- Oczywiście, że chcę. O, to - pokazał na dwa tomy Steinbecka. - Jeżeli może pan mi
je zatrzymać, to bardzo proszę.
Porucznik Kręglewski siedział skrzywiony za biurkiem i ręką przyciskał prawy bok.
To trwało już od pół godziny, nieznośny i uparty ból wątroby.
- Wściekłe jajko! - mruczał, popijając gorącą herbatę. - Nienawidzę jajek na miękko...
Och, mój Boże. I na twardo też.
- Wstrętny obżartuch - rzekł Szczęsny surowo. - Wiesz, że przy wątrobie nie wolno
jajek. Masz jeść węglowodany.
- Co? - jęknął mały porucznik zbolałym głosem.
- Kasze, ryż, pieczywo, marmoladę, mleko... czosnek, jabłka.
- Ty naprawdę chcesz, żebym jadł czosnek? - zainteresował się nagle Kręglewski.
- Wyrzucę cię na drugi koniec gmachu. Słuchaj, gdzie jest protokół z rewizji u
Zabielskich?- W szafie, na górnej półce.
- A co z odciskami?
- Bolą. Będzie deszcz.
- Twoje nogi mnie nie interesują. Co tam, sierżancie?
Otoczko zameldował, że w biurze przepustek czeka niejaki obywatel Kliczek,
magazynier z Centralnego Zarządu Dostaw Materiałów Rolnych. Chce się widzieć z
oficerem, który był ostatnio w Zarządzie.
- Dajcie go tutaj - zdecydował Szczęsny.
Podszedł do okna. Bawiąc się sznurkiem od zasłony, szepnął ni stąd, ni zowąd:
- Ojczyzna moja jest pieśnią ze stali, melodią oręż, a siła jej słowem...
- Co to jest? - zdziwił się porucznik. - Układasz wiersze? Szczęsny roześmiał się.
- Ośle, to nie mój wiersz.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]