[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- A więc zastanów się nad tym - powiedział, zbliżając usta do jej warg. - Wrócimy
jeszcze do tej sprawy.
Zostawił ją rozgorączkowaną i poszedł otworzyć drzwi. Gdy wrócił, siedziała już
spokojnie na krześle przy płonącym kominku.
- Porucznik Randall, Pandora McVie - powiedział, przedstawiając jej policjanta.
- Witam panią. - Porucznik ściągnął wełniany szalik i włożył go do kieszeni płaszcza.
Pandora uznała, że wygląda jak typowy dziadek. Grubawy, poczciwy, swojski. - Paskudny
wieczór - stwierdził i stanął nieopodal kominka.
- Napije się pan kawy, poruczniku? - spytała.
- Z rozkoszą. - Randall popatrzył na nią z wdzięcznością.
- Proszę, niech pan siada. Zaraz wracam.
Chciała zyskać trochę na czasie, parząc kawę i ustawiając na tacy filiżanki. Po prostu
przygotować się psychicznie do tej rozmowy. Nigdy dotychczas nie miała okazji do konta-
któw z policją, nie licząc tych sporadycznych wypadków, gdy zdarzyło jej się nie zapłacić za
parking. A teraz na dodatek będzie musiała mówić o swojej rodzinie i stosunkach z
Michaelem.
Stosunki z Michaelem, zastanowiła się. Właśnie z tego powodu kryła się w kuchni i
zwlekała z powrotem do salonu. Wciąż jeszcze nie mogła ochłonąć z wrażenia, gdy nazwał ją
swoją kobietą. Nie zachowuj się jak nastolatka, upomniała siebie. To absurdalne, żebyś
straciła głowę tylko dlatego, że jakiś mężczyzna namiętnie na ciebie popatrzył.
No tak, ale tym mężczyzną był Michael.
Wyjęła z szafki serwetki, złożyła je w trójkąt i położyła na tacy obok filiżanek i
cukiernicy. Nie chce być niczyją kobietą, jest panią samej siebie. To po prostu napięcie i
podniecenie związane z wydarzeniami tego wieczora sprawiło, że reaguje jak szesnastolatka.
Jest dorosła i samowystarczalna. Jest zakochana. Muszę to sobie wybić z głowy, postanowiła.
Odetchnęła głęboko, wzięła tacę i wyszła z kuchni.
- Panowie - uśmiechnęła się, stawiając tacę na stoliku. - Oto i kawa. Z mleczkiem i
cukrem, poruczniku? - zwróciła się do policjanta.
- Serdeczne dzięki, tak - odparł. Pandora podała mu filiżankę. - Pan Donahue już mi
zreferował, w czym rzecz. Wygląda na to, że macie drobne kłopoty.
Uśmiechnęła się, słysząc takie określenie.
- Drobne - przytaknęła.
- Nie chcę państwa pouczać - powiedział porucznik, patrząc na nich surowo - ale po
pierwszym incydencie należało sprowadzić tu policję.
- Myśleliśmy, że jak zignorujemy ten akt wandalizmu, zniechęcimy tego, kto to zrobił,
do ponownych - tłumaczyła Pandora. - Najwyrazniej byliśmy w błędzie.
- Muszę zabrać butelkę z szampanem. - Porucznik znów spojrzał na nich karcąco. -
Mimo że daliście go do analizy, zbadamy go w naszym laboratorium.
- Zaraz przyniosę. - Michael wstał z krzesła.
- Panno McVie, z tego co opowiada pani kuzyn, wynika, że warunki testamentu pana
McVie były trochę niekonwencjonalne.
- Trochę - zgodziła się.
- Powiedział mi również, że nakłonił panią do przyjęcia ich - ciągnął porucznik.
- To już fantazja Michaela, poruczniku - zaprotestowała Pandora. - Robię to, na co się
sama zdecydowałam.
- Zgadza się pani z panem Donahue, że te incydenty wiążą się ze sobą i są sprawką
kogoś z państwa rodziny? - spytał.
- Trudno byłoby się nie zgodzić.
- Czy może jest ktoś, kogo podejrzewa pani bardziej niż innych? - dopytywał się
Randall.
Pandora już wcześniej się nad tym zastanawiała.
- Nie - odparła. - Wie pan, nie utrzymujemy zbyt bliskich stosunków rodzinnych.
Prawdę mówiąc, nikogo nie znam za dobrze.
- Z wyjątkiem pana Donahue - zauważył Randall.
- To prawda. Michael i ja często odwiedzaliśmy wuja, więc spotykaliśmy się tutaj. -
Czy chcieliśmy tego, czy nie, dodała w duchu. - Poza nami krewni odwiedzali wuja Jolleya
sporadycznie.
- Oto i szampan, poruczniku. - Michael podał policjantowi pudełko. - I wynik analizy
z laboratorium Sanfielda.
Randall schował wydruk do kieszeni.
- Adwokat państwa wuja - Randall zajrzał do notatek - Fitzhugh, parę tygodni temu
powiadomił o tym, że ktoś tu się kręci. Patrolujemy okolicę, ale w tej sytuacji zechcą państwo
wyrazić zgodę na patrolowanie tutejszego terenu codziennie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]