[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Przynoszę pozdrowienia od twego ojca - rzekła Tova przyjaznie, usiłując obetrzeć
czarownicę z błota. - Bardzo się o ciebie niepokoił.
Vega patrzyła na nią z rozdziawionymi ustami.
Hanna wrzasnęła:
- Uważaj, Tovo, ona zabierze ci flaszkę!
- Nie uda jej się - odkrzyknęła Tova. - Nie mam butelki przy sobie!
- Co takiego? - zdumiały się obie czarownice. - Wszystkie nasze starania na próżno?
- Ale tak się świetnie bawiłyście - śmiała się Sol.
- Nigdy mnie o to nie zapytałyście - niewinnie powiedziała Tova, najzupełniej
świadoma, że paczuszkę z butelką ma umocowaną na pasku tuż przy ciele. - Poza tym na nic
by się nie zdało, gdyby moja buteleczka wpadła wam w ręce. Jest ich więcej.
- Ile? - prędko zapytała Vega. - I kto je niesie?
- Tego nie powiem - odparła Tova.
Vega otrzepała się z błota, ale wątpliwe, czy to w czymś pomogło. Suknię już
przedtem miała sztywną od brudu.
- Doniosę naszemu mistrzowi, Hanno! - zawołała.
Hanna i Grimar zatrzymali się, przerażeni.
- Możesz robić, co chcesz - zawołała Sol - bo Hanna i Grimar są u nas bezpieczni.
Ludzie Lodu mają ze sobą o wiele potężniejsze moce, niż ci się kiedykolwiek wydawało.
Hanna po przyjacielsku objęła Sol za ramiona i triumfalnie podreptała dalej.
Tova została przy Vedze.
- Ty też chodz z nami!
- Miałabym stanąć po tej samej stronie co ta... paskuda - prychnęła patrząc na Hannę. -
O, co to, to nie. Ale tobie dziękuję, dziewczyno. Szkoda, że nie mieszkałaś w Dolinie Ludzi
Lodu za moich czasów. Mogłabym cię wiele nauczyć o dziwnych stworach i o tym, jak się
nimi wysługiwać.
Tova zrozumiała, jak bardzo samotna musiała być  kobieta znad jeziora . Szybkim
ruchem pogładziła Vegę po policzku.
- Może się jeszcze kiedyś zobaczymy, już, mam nadzieję, nie jako wrogowie.
Ruszyła za Sol, Hanną i Grimarem. Nagle poczuła, jak bardzo jest zmęczona,
zwłaszcza psychicznie. Dzikie pustkowia, zimno, głód i beznadziejność podjętej walki -
wszystko to nagle stało się zbyt dotkliwe. Zapragnęła znalezć się w cieple razem z Ianem,
ofiarować mu całą miłość, jaką nosiła w sobie. Jeśli on nie mógł jej pokochać, a na pewno tak
właśnie jest, to co z tego? Może nie będzie to miało aż tak wielkiego znaczenia?
Najważniejsze, by jej wolno było dawać.
Vega stała i patrzyła, jak odchodzą. Potem zawróciła i poszła dalej służyć Tengelowi
Złemu.
Ale jej kroki były ospałe i niechętne.
Tova, Sol, Hanna i Grimar dotarli do miejsca postoju. Nikogo jednak tam nie zastali.
Absolutnie nikogo.
Słychać było jedynie westchnienia wiatru w szczelinach skał.
ROZDZIAA VII
Ian i Nataniel rzeczywiście zaczęli się niepokoić o Tovę. Dawno już powinna wrócić.
Rune i HaIkatla dyskutowali z Gabrielem. Chłopcu spodobało się, że rozmawiają z
nim jak z dorosłym, poza tym coś innego wreszcie zajęło mu myśli, oderwało od
obezwładniającej tęsknoty za domem.
Wkrótce jednak i oni także zaczęli rozglądać się za Tovą.
W końcu Ian wstał.
- Pójdę jej poszukać.
- Nie, nie, ty nigdzie nie pójdziesz - zaprotestował Rure, także się podnosząc. - Jesteś
zbyt delikatny, masz poza tym butelkę Ellen. Ja pójdę!
Teraz zaoponowała Halkatla:
- Ty sam jesteś delikatny, Rune. Pamiętasz, jak było z sektą Dusicieli? Nie porąbali cię
na kawałki?
- Naprawdę? - Rune popatrzył na swe prawie nietknięte ciało.
- No, dobrze, już dobrze - mruknęła Halkatla. - Chodzmy wszyscy razem!
- Zwietny pomysł - orzekł Ian.
Wszyscy się podnieśli.
- Cicho - szeptem nakazał Nataniel. - Słyszycie? Wołanie o pomoc.
Spróbowali wsłuchać się w ledwie słyszalny głos, zagłuszany szemraniem strumienia.
- To nie jest głos Tovy - stwierdził Ian.
- Nie, jest o wiele słabszy. I Tova nie poszła w tamtą stronę.
Rozmawiając spieszyli tam, skąd docierało wołanie.
- Nie możemy dać się złapać w kolejną pułapkę - ostrzegł Nataniel. - O tej porze roku
w górach nie powinno być ludzi.
- W każdym razie na pewno nie narciarzy - dodał Ian.
Pełni podejrzeń, ale zdecydowani oprzeć się podsuniętym przez nieprzyjaciół zwidom,
przeciskali się między głazami, aż wreszcie ujrzeli smutny obrazek. W śniegu, przy plecaku,
złamanym kijku narciarskim i żelaznej formie do wafli tkwiła unieruchomiona bezradna
młoda dziewczyna. Jedną nartę i stopę miała zaklinowaną między kamieniami pod dziwnym
kątem w stosunku do ciała. Patrzyła na nich błagalnie. Dłonie, do połowy zagrzebane w
śniegu, posiniały jej z zimna. Na widok nadchodzących ludzi rozpłakała się z radości.
- Wydawało mi się, że słyszę głosy, ale nie mogłam uwierzyć, że to prawda -
szlochała. Mówiła dialektem tych okolic. - Leżę tu już tak długo...
Wciąż traktowali dziewczynę podejrzliwie.
- Ale co ty tu robisz? - dopytywali się, próbując uwolnić jej nogę.
- Au... - jęknęła. - Wybrałam się do zagrody w górach. Moja babcia staruszka... Au, od [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • stargazer.xlx.pl