[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Guylordowi, to odpady z głównego nurtu albo zabawki, żeby nie odciął mnie od forsy, Czas... 
wyszeptał z rozmarzeniem.  Gdyby można było wędrować w nim?.. Gdyby można było cofać
się... Obserwować...
 Podglądać...  podpowiedziałem.
 Tak!  zgodził się.  Będąc nieśmiertelnym podglądać śmiertelnych.
 Tylko podglądać? Tylko? Do którego momentu wytrzymałby pan? Do chwili amputacji
nóg? Czy do chwili kiedy jakiś facet, jakiś bzdziunio odbija ci ukochaną dziewczynę? Może
zacząłbyś od zlikwidowania Hitlera? To w końcu cholernie szlachetny ruch, nie?
Szmer w głowie nabrał wagi sapania słonia. Zrozumiałem, że jeśli natychmiast stąd nie
wyjdę, to nieznany ratownik będzie musiał wynosić stąd tym razem moje piętnastokilogramowe
ciało.
 Bzdury!  Uderzył dłonią w stół.
 A pewnie...  zgodziłem się.  Tylko że to nie ja wymyśliłem ostrzeżenie przed zbyt
radosnym włamywaniem się do skarbca Natury i podbieraniem jej małych sekrecików Wie pan...
 podniosłem się, oparłem o blat i zawisłem nad Heyroudem.  Pewien uczony wykonał buty
siedmiomilowe.
Bardzo się z tego ucieszył  nadzieja dla ludzkości, tanie podróże itepe. Włożył je na nogi
i ruszył. Zrobił krok i rozerwało go  zle wyskalował swoje buty: jeden zrobił siedem mil, drugi 
tylko sześć.
Odsunąłem się i przesunąłem w stronę drzwi.
 A morał?  zapytałem zdębiałego Heyrouda. -Uwaga na wynalazki!  Otworzyłem
drzwi.  Muszę się zwijać. Do widzenia. A jeśli dobrze zrozumiałem, o jakie zegarki panu
chodzi, to parę podeślę  powiedziałem, chcąc złagodzić jakoś swoje niezbyt uprzejme
potraktowanie narwańca.
Odetchnął z wyraznym żalem, pewnie byłem pierwszą osobą, której chciał zwierzyć się
i od razu trafił na podchmielonego tępaka. Nie przyszło mi do głowy nic pocieszającego, więc
tylko pomachałem ręką i posuwistym krokiem, starając się naśladować Vermillę, wyszedłem na
korytarz.
W swojej kajucie wsadziłem głowę pod kran i  chociaż spowodowało to mały potop
w całej łazience  powstrzymałem proces narastania nieumotywowanej złości i chęci dokuczania.
Dopiero potem znalazłem w kompie kod Ann Midmant. Najpierw była tylko zdziwiona
propozycją rozmowy, po kilku sekundach coś do niej dotarło i wtedy zrobiła się mało przyjemna.
Zgodziła się jednak przyjść, zanosiło się na sympatyczną rozmowę.
 To jak, Ann  usłyszałem w głośniku i zaraz otworzyły się drzwi.
Dziewczyna poruszała się zgrabnie, jak wszyscy tutaj, choć odrobinę śmiesznie dla
Ziemianina. Skinęła głową i bez słowa usiadła na krzesełku, kierując ku mnie nachmurzoną
buzię.
 Najpierw chciałabym się dowiedzieć czy pan przesłuchuje wszystkich, czy tylko mnie
spotkał...
 Przepraszam, że przerywam  nie dałem jej dokończyć zdania, które słyszałem już
w swoim życiu setki, jeśli nie tysiące razy.  Mogę zaproponować kropelkę koniaku?
 Tak  powiedziała szybko, jakby kończyła poprzednie zdanie.
Znalazłem w kuchence szklanki i nalałem do nich średnie porcyjki z drugiej butelki.
Poczęstowałem Ann papierosem, ale odmówiła.
 Proszę mi opowiedzieć, co dziwnego pani widziała?
Rzuciła mi spojrzenie spod oka i dwukrotnie uniosła swoją szklankę do ust. Potrzymała ją
chwilę w stulonych dłoniach, a potem zdecydowanie odstawiła na stolik.
 Dobrze  agresywnie wystawiła do przodu podbródek  Nie było mnie w bazie.
W chwili uderzenia meteoroidu wracałam łazikiem z odkrywki. Przez radio dowiedziałam się, że
mamy ucieczkę powietrza. Oczywiście przyspieszyłam, ile się dało, mój powrót. Byłam
w pełnym skafandrze i mogłam się przydać do łatania z zewnątrz kopuły.  W miarę mówienia
uspokajała się.  Byłam już blisko, zostało mi sto kilkadziesiąt metrów, gdy zobaczyłam coś... 
Potrząsnęła krótko obciętymi włosami i szybko napiła się.  Za jednym z hangarów roboczych
stoją poustawiane pałąki prowizorycznych namiotów, tworzą taki tunel z żeber. I tam właśnie coś [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • stargazer.xlx.pl