[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Sądzę, że tak.
- W takim razie zostaję.
Nastrój gospodarza uległ nagle zmianie, miejsce niezdecydowania zajął
wybuch entuzjazmu.
- Zdrówko - powiedział Reynolds, stukając swą pełną whisky szklaneczką w
szkło Gavina. - Za miłość, życie i wszystko inne, za co warto płacić.
Dwuznaczność tego toastu nie umknęła uwadze Gavina. Facet był
niewątpliwie pokręcony.
- Też za to wypiję - stwierdził Gavin i łyknął wódki.
Potem picie nabrało tempa i przy trzeciej wódce chłopak poczuł się po raz
pierwszy od dłuższego czasu naprawdę zawiany. Tylko jednym uchem słuchał
opowieści Reynoldsa o wykopaliskach i chwale Rzymu. Myśli gdzieś odpływały;
przyjemne uczucie. Wszystko wskazywało na to, że spędzi tu noc, a przynajmniej
zostanie do wczesnych godzin rannych, dlaczego więc nie miałby pić wódki tego
frajera i rozkoszować się doznaniami, jakie mu dawała? Pózniej, zapewne dużo
pózniej, sądząc po tym, jak się ów facet rozgadał, nadejdzie pora na jakiś
rozrzedzony alkoholem seks w przyciemnionym pokoju i to już będzie wszystko.
Miewał już takich klientów. Byli samotni, może chwilowo wól u i przeważnie
łatwo było ich zaspokoić. Ten gość nie kupował seksu, ale towarzystwo kogoś, kto
przez chwilę z nim posiedzi. Aatwy szmal.
I nagle ten hałas.
Początkowo Gavin miał wrażenie, że to łupie mu w głowie, ale Reynolds wstał,
krzywiąc usta. Swobodna atmosfera prysła.
- Co to? - Gavin też się podniósł. Od wódki kręciło mu się w głowie.
113
- Nic się nie stało. - Dłonie Reynoldsa wcisnęły go w krzesło. - Usiadł
Hałas przybrał na sile. Niewidoczny dobosz walił coraz mocniej.
- Proszę, zaczekaj chwilę. To tylko ktoś piętro wyżej.
Reynolds kłamał - odgłos nie dochodził z góry. Ten rytmiczny stukot, który to
przyspieszał, to zwalniał, miał swe zródło w mieszkaniu.
- Nalej sobie - rzucił od drzwi gospodarz czerwieniąc się. - Przeklęci sąsiedzi.
Wezwanie - to nie mogło być nic innego - ucichło.
- Tylko chwilę - obiecał Reynolds i zamknął drzwi.
Gavin miewał już paskudne przygody. Babki, których kochankowie pojawiali
się w najmniej odpowiednich momentach; facetów, którzy chcieli go
wykantować; gościa, którego na tyle dręczyło poczucie winy, że rozniósł w
drzazgi wynajęty w hotelu pokój. Takie rzeczy się zdarzały. Problem w tym, że
Reynolds był inny, nic nie wskazywało, że ma świra. W głębi duszy Gavin
upomniał siebie jednak, że i tamci faceci nie wyglądali na psychicznych. "Diabla
tam" - pomyślał. Gdyby tak zaczął mieć cykora za każdym razem, gdy szedł z
kimś nowym, rychło musiałby się wycofać z interesu. W tej branży musiał
polegać na szczęściu i instynkcie, a instynkt podpowiadał mu, że ten klient nie
wywinie numeru.
Ayknąwszy szybko resztę drinka, napełnił szklankę ponownie. Czekał, co
będzie dalej.
Teraz gdy hałas już ucichł, o wiele łatwiej było zebrać fakty. Może to
rzeczywiście sąsiad z góry? Nie było przecież słychać, że Reynolds chodzi po
mieszkaniu.
Rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu czegoś, co na jakiś czas zajęłoby jego
uwagę. Ponownie przyjrzał się wiszącej na ścianie płycie nagrobkowej.
Chorąży Flawinus.
W samej idei wyrzezbienia w kamieniu czyjejś, choćby topornej podobizny i
umieszczenia jej w miejscu, gdzie spoczęły jego kości, było coś krzepiącego, nawet
jeśli potem jakiś historyk miałby oddzielić kamień od szczątków. Ojciec Gavina
nie chciał kremacji, wolał spocząć w grobie. "Jak inaczej sprawić, że będą o mnie
pamiętali? - mawiał. - Kto pójdzie pod tkwiącą w murze urnę, żeby się
wypłakać?" Jak na ironię, nikt nie chciał chodzić na jego grób. Gavin był tam
może ze dwa razy. Zwyczajny kamień z nazwiskiem, datą i jakimś frazesem.
Chłopak nie potrafił sobie nawet przypomnieć, w którym roku zmarł jego ojciec.
Ale o Flawinusie ludzie pamiętali. Dowiedzieli się o nim nawet ci, którzy dotąd
nie mieli pojęcia o jego istnieniu i nigdy nie znali takiego życia, jakie przypadło
mu w udziale. Gavin wstał i dotknął imienia chorążego, niezgrabnie wyciosanego
słowa "FLAVINUS".
Stukot się powtórzył, tym razem jeszcze bardziej natarczywy.
Gavin odwrócił się i spojrzał na drzwi, niemal pewien, że zobaczy w nich
Reynoldsa, który mu wszystko wyjaśni. Nikt się jednak nie zjawił.
- Cholera.
Nerwowe bębnienie nie ustawało. Ktoś się niezle wkurzył. I tym razem nie
było się co oszukiwać - ten, kto bębnił, znajdował się tu, na tym piętrze, może o
kilka jardów dalej. Gavina ogarnęła ciekawość. Opróżnił szklankę i wyszedł do
przedpokoju. Ledwie zamknął za sobą drzwi, hałas ucichł.
114
- Ken - zaryzykował. Zdawało się, że to słowo nawet nie opuściło jego warg.
Przedpokój tonął w mroku; jedyne światło dochodziło z jego drugiego końca.
Gavin poszukał kontaktu. Nieczynny.
- Ken? - powtórzył.
Tym razem doczekał się odpowiedzi. Usłyszał jęk i rumor, jakby się ktoś
przewracał lub został przewrócony. Czyżby Reynoldsowi coś się stało? Jezu, może
leży gdzieś tam - o krok od Gavina - bezradny. Trzeba mu pomóc. Czemu stopy
tak opornie ruszają z miejsca? Czuł mrowienie, nieodłącznie towarzyszące
nerwowemu wyczekiwaniu. Przywiodło mu to na myśl dziecięcą zabawę w cho-
wanego i związany z nią dreszczyk. Niemal przyjemny.
Niezależnie od owego uczucia, czy rzeczywiście mógł teraz wyjść nie wiedząc,
co przytrafiło się klientowi? Nie, musiał pójść w głąb korytarza.
Pierwsze drzwi były uchylone. Pchnął je. Zastawiony książkami pokój, który
za nim znalazł, był jednocześnie sypialnią i gabinetem. Przez pozbawione zasłon
okno wdzierały się światła ulicy i padały na zawalone szpargałami biurko. Nie
było tu ani Reynoldsa, ani tamtego, który hałasował. Ale pierwszy ruch został
wykonany i Gavin dużo pewniej penetrował dalszą część korytarza. Następne
drzwi - do kuchni - również były otwarte. Wewnątrz nie paliło się żadne światło.
Gavinowi zaczęły się pocić ręce. Przypomniał sobie, jak Reynolds ściągał
rękawiczki, które przylepiały mu się do skóry. Czego się obawiał? Tu chodziło o
coś więcej niż podryw. W mieszkaniu przebywał ktoś trzeci, ktoś bardzo
gwałtowny.
Dostrzegł na drzwiach rozmazany odcisk ręki. Zemdliło go. To była krew.
Pchnął drzwi, ale nie chciały się szerzej otworzyć. Coś je blokowało.
Przecisnął się z trudem. W kuchni cuchnęło nie opróżnionym pojemnikiem na
śmieci albo zapomnianymi dawno warzywami. Przesunął dłonią po ścianie, szu- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • stargazer.xlx.pl