[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Cii! A tu jest naszyjnik ze sztucznymi kamieniami. Całkiem niezle wygląda,
prawda?
Po prostu cudownie.
Aristopoulous to zdolny facet.
Myśli pan, że nic będą mieli żadnych podejrzeń?
Ależ skąd! Wiedzą, że ma pani przy sobie naszyjnik. Oddaje im go pani.
Dlaczego mieliby podejrzewać podstęp?
No, uważam, że to cudowne powtórzyła pani Peters oddając mu naszyjnik.
Zaniesie pan go? Czy proszę pana o zbyt wiele?
Oczywiście, że go zaniosę. Proszę tylko dać mi list, żebym dokładnie zapoznał
się ze wskazówkami. Dziękuję. A teraz życzę dobrej nocy i bon courage. Jutro zje
pani śniadanie ze swoim synem.
Och, oby to tylko była prawda!
No już, niech się pani nic martwi. Proszę wszystko pozostawić mnie.
Pani Peters nie miała dobrej nocy. Gdy tylko zasnęła, zaczęły jej się śnić koszmary.
Uzbrojeni bandyci w pancernych samochodach strzelali do Willarda, który zbiegał
zboczem góry w samej piżamie.
Odczuła ulgę, gdy się wreszcie przebudziła. W końcu pojawił się pierwszy brzask.
Pani Peters ubrała się, po czym usiadła i czekała.
O siódmej rozległo się pukanie do drzwi. W gardle tak jej zaschło, że z trudem
wyszeptała.
Proszę wejść.
W otwartych drzwiach stanął pan Thompson. Wpatrzyła się w niego i zabrakło jej
słów. Ogarnęło ją potworne przeczucie. Jednak kiedy się odezwał, jego głos brzmiał
zupełnie naturalnie i rzeczowo. Był ciepły i łagodny.
Dzień dobry, pani Peters przywitał ją.
Jak pan śmie! Jak pan&
Proszę mi wybaczyć tę niekonwencjonalną wizytę o tak wczesnej porze
przeprosił pan Thompson. Ale widzi pani, musimy omówić pewną sprawę.
Pani Peters pochyliła się patrząc na niego oskarżycielsko.
A więc to pan porwał mojego chłopca! Nic było żadnych bandytów!
Niewątpliwie bandytów nie było. Doprawdy ta część wyglądała bardzo
nieprzekonująco. Zupełnie bez polotu, mówiąc krótko.
Pani Peters owładnięta była tylko jedną myślą.
Gdzie mój chłopiec? zapytała łypiąc oczami rozwścieczonej lwicy.
Prawdę mówiąc odparł jej gość stoi tuż za drzwiami.
Willard!
Z rozmachem otworzyła drzwi. Willard, blady i nie ogolony, został przyciśnięty do
matczynego serca. Pan Thompson przyglądał się tej scence z dobrotliwym
uśmiechem.
Tak czy siak zwróciła się do niego pani Peters, nagle odzyskując rozsądek
oddam pana w ręce sprawiedliwości. Tak zrobię.
Wszystko ci się pomyliło, mamo wtrącił Willard. Ten pan mnie uratował.
Gdzie ty byłeś?
W domu na klifie. Około mili stąd.
Pragnąłbym zwrócić pani jej własność powiedział pan Thompson.
Wręczył jej małą paczuszkę luzno owiniętą bibułką. Papier spadł ukazując
diamentowy naszyjnik.
Nie musi pani pilnować tego woreczka z kamieniami wyjaśnił z uśmiechem.
Prawdziwe diamenty pozostały w naszyjniku, a irchowy woreczek zawiera świetne
imitacje. Jak to określił pani przyjaciel, Aristopoulous to geniusz.
Nic z tego nie rozumiem wyznała nieszczęsna matka słabym głosem.
Musi pani spojrzeć na tę sprawę z mojego punktu widzenia powiedział pan
Thompson. Moją uwagę zwróciło pewne nazwisko. Pozwoliłem sobie śledzić
panią i jej grubego przyjaciela, a następnie podsłuchałem, do czego szczerze się
przyznaję, waszą niezwykle ciekawą rozmowę. Wydała mi się na tyle intrygująca, że
wciągnąłem do sprawy kierownika. Zapisał on numer, pod który dzwonił pani zaufany
kompan, i urządził wszystko tak, by kelner mógł podsłuchać waszą rozmowę w
jadalni. Cały schemat wyglądał zupełnie przejrzyście. Padła pani ofiarą pary sprytnych
złodziei biżuterii. Wiedzieli wszystko o pani kolii, przyjechali tutaj za panią, porwali
pani syna, napisali ten komiczny list od bandytów i tak wszystko zaaranżowali,
żeby zaufała pani głównemu spiskowcowi. Reszta jest banalnie prosta. %7łyczliwy
dżentelmen wręcza pani torebkę z fałszywymi diamentami i& znika wraz ze swoim
kumplem. Dziś rano, gdyby pani syn nie wrócił, szalałaby pani z rozpaczy.
Nieobecność pani przyjaciela podsunęłaby pani wniosek, że on też został porwany.
Prawdopodobnie tak wszystko zorganizowali, żeby jutro ktoś pojawił się w willi.
Osoba ta odnalazłaby pani syna, powiązalibyście wszystkie fakty i odkryli, na czym
polegał cały plan. Lecz do tej pory rabusie byliby już daleko stąd.
A teraz?
Teraz siedzą bezpiecznie pod kluczem. Dopilnowałem tego.
Podlec! wybuchła pani Peters, z gniewem przypominając sobie swoje ufne
zwierzenia. Zakłamany, oślizgły drań.
Bardzo nieprzyjemny typ zgodził się pan Thompson.
Ciekaw jestem, jak pan na to wpadł powiedział z podziwem Willard. To
naprawdę niesamowite.
Pan Thompson skromnie pokręcił głową.
Ależ nie odrzekł. Kiedy człowiek podróżuje incognito i nagle słyszy, że
ktoś posługuje się jego nazwiskiem&
Pani Peters spojrzała na niego.
Jak pan się nazywa? spytała wprost.
Parker Pyne, do usług odparł dżentelmen.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]