[ Pobierz całość w formacie PDF ]
burg, która zresztą jest nadzwyczajną kobietą, i powiedziała mi, że interesuje pa-
nią pamiątka po Rachel Bingham.
Helen wyrzucała słowa z prędkością karabinu maszynowego, a Kim tylko ki-
wała głową.
Czy pani ją znalazła? spytała, gdy tylko tamta przerwała.
Tak i nie. Helen uśmiechnęła się przyjaznie. Najpierw dobra nowina:
potwierdziła się wiara Katherine Sturburg, że ta pamiątka przetrwała pożar z ty-
siąc siedemset sześćdziesiątego czwartego. Jestem tego najzupełniej pewna. Pro-
szę słuchać uważnie. Była widocznie stale przechowywana w prywatnym apar-
tamencie jednego z nauczycieli akademickich, który mieszkał poza Old Harvard
Hall. No co, czy nie dobra nowina?
Cieszę się odparła Kim. To znaczy jestem zachwycona, że nie uległa
zniszczeniu. Ale pani właściwie nie odpowiedziała na moje pytanie, to znaczy,
czy pani ją znalazła. Co to znaczy tak i nie?
To znaczy po prostu, że chociaż nie znalazłam samej książki, znalazłam
informację, że została ona rzeczywiście przesłana tutaj, do Szkoły Prawa, z prze-
znaczeniem dla biblioteki. Dowiedziałam się też, że była jakaś niejasność, jakaś
trudność w zaklasyfikowaniu jej, choć jak wynika z listu Increase a Mathera, któ-
ry pani znalazła, miała niewątpliwie coś wspólnego z prawem eklezjastycznym.
Nawiasem mówiąc uważam, że ten list to fantastyczne odkrycie. Jeśli dobrze zro-
zumiałam, zamierza pani ofiarować go Harvardowi. To bardzo szlachetnie z pani
strony.
To najmniejsze, co mogę zrobić, żeby wynagrodzić państwu wszystkie kło-
poty, jakie spowodowałam. Ale co z tą pracą Rachel Bingham? Czy ktoś w ogóle
wie, gdzie ona może być?
Owszem. Pogrzebawszy jeszcze trochę dowiedziałam się, że w tysiąc
osiemset dwudziestym piątym została przeniesiona z biblioteki Szkoły Prawa do
Szkoły Teologii, wkrótce po zbudowaniu jej siedziby. Nie wiem, dlaczego ją prze-
niesiono, może miało to coś wspólnego z problemami klasyfikacyjnymi tu, w na-
szej bibliotece.
Zwięty Boże! zawołała Kim. Ileż ta książka się napodróżowała!
Tuż przed południem pozwoliłam sobie zadzwonić do koleżanki, która zaj-
muje się tym co ja tutaj w bibliotece Szkoły Teologii. Mam nadzieję, że pani nie
275
ma mi tego za złe.
Oczywiście że nie zapewniła ją Kim. Przeciwnie, była jej wdzięczna za
inicjatywę.
Ta pani nazywa się Gertrudę Havermeyer. Jest trochę obcesowa, ale w grun-
cie rzeczy ma dobre serce. Obiecała, że się tym zajmie.
Helen wzięła kartkę i zapisała na niej nazwisko i telefon Gertrudę. Potem na
małym planie kampusu harwardzkiego zaznaczyła gmach wydziału teologii.
Kilka minut pózniej Kim szła przez kampus. Minęła pracownie wydziału
fizyki, okrążyła muzeum i doszła do Divinity Avenue. Stamtąd miała już tylko
parę kroków do placówki Gertrudę Havermeyer.
A więc to pani zawdzięczam stracone popołudnie powitała ją Gertrudę,
gdy się przedstawiła.
Stała przed biurkiem w wojowniczej postawie z rękami opartymi na biodrach.
Jak uprzedzała Helen Arnold, Gertrudę zademonstrowała ostre, bezkompromiso-
we usposobienie. Co prawda jej wojowniczość nie harmonizowała z wyglądem.
Była drobna, siwowłosa. Przypatrywała się Kim przez cylindryczne szkła w dru-
cianej oprawie.
Przykro mi, że sprawiłam pani kłopot powiedziała Kim przepraszająco.
Od telefonu Helen Arnold nie miałam nawet minuty na własną pracę
oświadczyła gniewnie Gertrudę. To mi zajęło ładnych parę godzin.
Mam nadzieję, że przynajmniej pani wysiłki nie poszły na marne.
Istotnie, znalazłam kwit w rejestrze z tamtych czasów. A zatem Helen miała
rację. Dzieło Rachel Bingham zostało wysłane ze Szkoły Prawa i trafiło tu, do
Szkoły Teologii. Ale jak na złość nie mogłam znalezć o nim żadnej wzmianki ani
w komputerze, ani w starym katalogu, ani nawet w najstarszym katalogu, który
jeszcze przechowujemy w podziemiach.
Kim upadła na duchu.
Przepraszam, że naraziłam panią na tyle daremnego trudu.
No, ale nie poprzestałam na tym odparła Gertrudę. To nie ja. Jak ja
się do czegoś biorę, nie rezygnuję łatwo. Więc przejrzałam jeszcze raz wszystkie
ręcznie pisane karty z czasów założenia biblioteki. To było denerwujące zajęcie,
ale rzeczywiście znalazłam wzmiankę na ten temat, chyba głównie dzięki szczę-
ściu, no może jeszcze dzięki uporowi. Niech zginę marnie, ale nie mam pojęcia,
czemu tej pozycji nie ma w głównym katalogu.
Nadzieje Kim odżyły. Wędrówka tropem Elizabeth była jak emocjonalna ko-
lejka górska.
Czy ta praca tu jest?
Wielkie nieba, skąd! odparła oburzona Gertrudę. Gdyby była, to by-
łaby też w komputerze. Tu nie ma prawa być żadnego nieporządku. Nie. Z mojego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]