[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Lurulu spojrzał badawczo na psy, obserwując ich brązowe oczy; psy z
powątpiewaniem zwróciły nosy w stronę trolla, węsząc pytająco.
To są przecież psy odrzekł troll, jakby był przeciwko nim. A jednak mają
miłe myśli...
Więc poniesiesz mój bicz stwierdził Orion.
Nno, tak. Tak potwierdził troll.
A Orion podał mu bicz, potem zadął w róg, oddalił się od granicy zmierzchu i
powiedział Lurulu, żeby trzymał psy w gromadzie i poganiał je za nim. Psy zaniepokoił
wygląd trolla, więc węszyły kilkakrotnie, lecz nie mogły uznać go za człowieka i nie
chciały słuchać stworzenia nie większego od nich. Podbiegły do niego z ciekawości, po
czym odskoczyły z niesmakiem i wlokły się, okazując nieposłuszeństwo. Ale dzięki
nieskończonej pomysłowości zręcznego trolla nie mogły tak łatwo popsuć mu szyków.
Lurulu podniósł nagle bicz, który w jego maleńkiej dłoni wyglądał na trzykrotnie
większy niż w rzeczywistości, po czym uderzył jakiegoś psa w nos. Pies zawył ze
zdumioną miną, a reszta sfory nadal zachowywała się niespokojnie: musiały uznać to za
przypadek. Lecz bicz znowu pomknął do przodu i smagnął czubek nosa innego psa.
Wtedy psy zauważyły, że to nie przypadek kieruje tymi bolesnymi uderzeniami, lecz
niezwykle celne oko. I od tego czasu szanowały Lurulu, chociaż nigdy nie pachniał
jak człowiek.
I tak Orion wraz ze swoją sforą ruszyli póznym wieczorem do zamku, a żaden
owczarek nie pilnował owiec na nawiedzanym przez wilki bezleśnym terenie lepiej i
sprawniej niż Lurulu psów syna Alweryka: szybko znajdował się na jednym lub drugim
skrzydle albo z tyłu, gdzie akurat spózniał się jakiś maruder; mógł też przeskoczyć
ponad stadem z jednego boku na drugi. Zaś jasnoniebieskie Elfowe Góry zniknęły im z
oczu, zanim Orion oddalił się od granicy zmierzchu tylko o sto kroków, gdyż ich
szczyty ukrył ziemski mrok, który coraz szerzej otulał nasz świat.
Tak zmierzali do Zamku Erl i wkrótce rozjarzyło się nad nimi mnóstwo
wędrujących gwiazd, które można dostrzec z Ziemi. Lurulu od czasu do czasu podnosił
oczy, by je podziwiać tak, jak my, ludzie, zawsze robiliśmy to w którejś chwili; lecz
przeważnie skupiał uwagę na psach, gdyż teraz, gdy znalazł się w świecie ludzi,
obchodziły go ziemskie sprawy. I zawsze każdy pies, który marudził, poczuł dotknięcie
bicza Lurulu niczym miniaturowy wybuch, zwykle na czubku ogona, rozsiewając nieco
kurzu z fragmentów sierści i rzemienia bata; taki pies skomlał i doganiał pozostałe i cała
sfora wiedziała, że jeszcze jeden z tych bezbłędnych ciosów trafił tam, gdzie trzeba.
Pewnien wdzięk w posługiwaniu się biczem, pewność trafienia w cel osiąga się
wtedy, kiedy poświęci się życie używaniu go do poskromienia psów; potrzeba do tego,
powiedzmy, ze dwadzieścia lat. Od czasu do czasu zdolność ta bywa dziedziczna w
rodzinach i to jest lepsze niż wieloletnia praktyka. Lecz ani lata praktyki, ani wrodzone
zdolności nie mogą zapewnić tej celności trafień, którą jest w stanie zapewnić tylko
jedno, to znaczy czary. Zamach bicza, tak błyskawiczny jak nagłe zwrócenie spojrzenia,
uderzenie w wybrane miejsce tak bezpośrenie jak wzrok nie pochodziły z Ziemi. I
chociaż trzask bicza mógł wydawać się mijającym im ludziom niczym więcej niż dziełem
ziemskiego łowcy, to prawie wszystkie psy wiedziały, że biczem tym manewruje jakaś
pozaziemska istota.
Wczesny świt rozlał się po niebie, kiedy Orion zobaczył znów wioskę Erl,
wysyłającą ku niebu słupy dymu z rozpalonych wcześnie ognisk i zszedł ze swymi psami
i nowym pomocnikiem-łowczym w dół zbocza doliny. Oświetlone okna domostw
mrugały doń, gdy szybko pozostawił za sobą ulicę i dotarł do pustej i wyziębionej
psiarni. A kiedy wszystkie psy skuliły się na słomie, młody książę znalazł miejsce dla
Lurulu: butwiejący sąsiek z workami i paroma stertami siana: kilka gołębi ze
znajdującego się w tyle strychu gołębnika zabłąkało się tam i zamieszkało wśród
krokwi. Orion zostawił tam trolla i poszedł do swojej wieży, zmarznięty z braku
jedzenia i picia i tak zmęczony, jak nie byłby nawet wtedy, gdyby upolował jakiegoś
jednorożca. Choć poprzedniego wieczoru hałaśliwa paplanina trolla, gdy natknął się nań
na granicy między światami, uniemożliwiła mu polowanie na te płochliwe zwierzęta.
Orion szybko więc zasnął. Ale troll długo siedział na stercie siana w butwiejącym
sąsieku, obserwując upływ czasu. Poprzez szczeliny w starych okiennicach zauważył
ruch gwiazd, zobaczył, jak zbladły, doczekał się świtu, wreszcie ujrzał cud
wschodu słońca; w panującym na strychu półmroku usłyszał głośne gruchanie gołębi,
obserwował ich niespokojne zachowanie; słyszał dzikie ptaki budzące się na pobliskich
wiązach, poranną krzątaninę ludzi, przebudzenie koni i krów, skrzypienie wozów; i
wszystko to zmieniało się, w miarę jak mijały minuty i godziny. Ziemia to świat zmian!
Deski butwiejące w sąsieku, mech porastający zaprawę murarską na zewnątrz i stare
belki próchniejące w oddali, wszystko zdawało się opowiadać tę samą historię.
Wszystko się zmienia, nic nie jest trwałe, niewzruszone. Pomyślał o odwiecznym
spokoju, który chronił piękno Krainy Elfów. Potem przyszła mu do głowy myśl, co też
powiedziałoby o ziemskich zwyczajach plemię trolli, które pozostawił w ojczyznie
magii. I nagłe wybuchy śmiechu Lurulu nie na żarty wystraszyły gołębie.
XXIII
LURULU OBSERWUJE NIECIERPLIWOZ ZIEMI
Mijały godziny, a Orion nadal spał mocno i nawet jego psy leżały cicho w psiarni
niedaleko od wieży młodego władcy. Ponieważ krzątanina ludzi i ruch wozów nie miały
nic wspólnego z trollem, Lurulu zaczęła dokuczać samotność. W zamieszkanych przez
trolle zadrzewionych dolinach jest ich tylu, że nikt nie czuje się tam samotny. Siedzą
tam w milczeniu, radując się pięknem Krainy Elfów lub własnymi zuchwałymi
myślami. A w rzadkich momentach, kiedy głęboki, naturalny spokój ojczyzny magii
zostaje naruszony, ich głośny śmiech zalewa te doliny. Trolle nie są bardziej samotne
niż króliki. Ale na Ziemi był tylko jeden troll i ten troll poczuł się samotny.
Drzwi gołębnika były otwarte i znajdowały się o jakieś trzy metry od drzwi sąsieka i do
tego o dwa metry wyżej. Do sąsieka prowadziła drabina, przymocowana żelaznymi
klamrami do muru; natomiast nie istniało żadne dojście do gołębnika, żeby koty nie
mogły się tam dostać. Z gołębnika docierały odgłosy gwarnego, bujnego życia, które
przyciągnęło uwagę samotnego trolla. Skok z drzwi do drzwi był dla niego niczym.
Lurulu wylądował więc w gołębniku ze swoim zwyczajnym nastawieniem, a bezczelna,
powitalna mina pojawiła się na jego twarzy. Zaraz jednak gołębie odleciały z szumem
skrzydeł przez okno, zaś troll nadal pozostał sam.
Trollowi gołębnik spodobał się od pierwszego spojrzenia. Przypadły mu do gustu
oznaki bujnego życia, sto domków z łupku i gipsu, mnóstwo piór i odór stęchlizny.
Spodobała mu się wygoda tego starego, sennego przybytku i ogromne pajęczyny w
kątach, które gromadziły kurz przez wiele lat. Nie wiedział, czym są pajęczyny, bo
nigdy nie widział ich w Krainie Elfów, ale podziwiał ich misterne wzory.
W starym gołębniku o kątach pełnych pajęczyn i kawałków tynku, które odpadły
od ścian, odsłaniając czerwonawe cegły, zaś farba złuszczyła się i odpadła, obnażając
nie tylko deszczułki, lecz także łupkowe płytki dachowe, panowała senna atmosfera
podobna do spokoju Krainy Elfów. Natomiast poniżej gołębnika Lurulu wszędzie
zauważył niecierpliwość Ziemi. Nawet wpadające przez maleńkie okienka w ścianie
promienie słoneczne się poruszały.
Potem rozległ się trzepot skrzydeł powracających gołębi i uderzenia ich nóg o
[ Pobierz całość w formacie PDF ]