[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie tak! Do diabła! Czuł się dużo lepiej.
Po trwających dłuższą chwilę wysiłkach, żeby zasnąć w panień-
skim łóżku, w pachnącej pościeli i wśród tuzina obszytych koron-
ką jaśków, Zack dał za wygraną. %7ładen człowiek przyzwyczajony
do spartańskich warunków nie zmruży oka w podobnych warun-
kach.
Zack nie miał czasu ani ochoty na urządzanie sobie domu. W wy-
najmowanym przez niego od sześciu lat mieszkaniu stało tylko kilka
niezbędnych sprzętów w stylu, który można by nazwać wyprze-
dażowym - bardzo popularnym w gronie nieżonatych stróżów pra-
wa. Oczywiście, że Zacka byłoby stać na zatrudnienie dekoratora
80
S
R
wnętrz, ale jak wytłumaczyłby przed kolegami, skąd wziął na to pie-
niądze? Od czasu do czasu jakaś dziewczyna postanawiała umilić
mu nieco egzystencję. Wtedy w domu pojawiały się wazony z kwia-
tami i bibeloty. Kiedy dziewczyna czuła się nieco pewniej, przycho-
dziła kolej na lodówkę, która zapełniała się sokiem po-
marańczowym, świeżym bekonem, jarzynami i mlekiem. Obecność
tych czterech grup żywnościowych sygnalizowała, że pora myśleć o
zerwaniu. Zack zaczynał powoli się wycofywać, a zainteresowana
dama była zmuszona poszukać sobie kogoś, kto bardziej cenił sobie
jej troskę. Zwiat wracał do normy, lodówka znowu świeciła pustka-
mi i nikt nie kręcił nosem na czarną pościel, która dla Zacka była
kwintesencją męskości.
Nie mógł dłużej przewracać się z boku na bok. Wstał i zaczął
oglądać pokój. Anna kolekcjonowała wiktoriana, a jej zbiór
obejmował rzeczy cenne i kicze. Na przykład mosiężna lampa w
kształcie strusia z wyłupiastymi oczami mogła przyśnić się w no-
cy. Zackowi wydawało się, że ptak wodzi za nim wzrokiem. Ohy-
da. Ale i dobry powód, żeby wyjść stąd i poszukać duchowego
wsparcia.
Znalezienie Anny nie sprawiało żadnych trudności. Z pracowni na
poddaszu dochodziły przytłumione hałasy i dzwięk muzyki. Zack
szybko naciągnął dżinsy i tak jak stał - boso i bez koszuli - wybrał
się przygodzie na spotkanie. Minęły niecałe dwie godziny, odkąd
81
S
R
Anna zostawiła go strasznemu strusiowi na pożarcie. Najwyższy
czas, żeby znów zobaczyć jej piękną twarz.
Drzwi do pracowni były otwarte. Niezauważony Zack stał w pro-
gu i upajał się widokiem. Anna, bosa, w zachlapanej farbami męskiej
koszuli i w wystrzępionych dżinsach stała przed sztalugami. Włosy
miała związane w luzny koński ogon. Gryząc czubek pędzla wpa-
trywała się w kolorowy obraz, który nawet z tej odległości wyda-
wał się tryskać życiem i energią - tak jak jej dom i ona sama.
- Piękny obraz - odezwał się cicho, myśląc bardziej o tym, co wi-
dzi, niż o dziele Anny.
Podskoczyła i wypuściła z dłoni pędzel.
- Zack! Przestraszyłeś mnie na śmierć! Co tu robisz? Byłam pew-
na, że dawno poszedłeś spać.
- Nie, nie poszedłem. Wszystko przez strusia.
- Strusia? Mówisz o lampie?
- Tak. On mnie nie lubi. A poza tym, tęsknię za pracą. - To było
kłamstwo, ale tylko dzisiaj. Zazwyczaj była to prawda. - A kiedy
tęsknię, nie mogę spać. Czy zawsze malujesz pózną nocą?
- Przychodzę tu, kiedy się nudzę albo muszę wyładować nadmiar
energii. Lubię malować, ale żadna ze mnie artystka.
Kiedy spojrzała na opartego o drzwi Zacka, pożałowała, że nie ma
talentu. Bardzo chciałaby go namalować. Wiedziała dobrze, co moż-
na wyczarować na płótnie kilkoma zaledwie pociągnięciami pędzla.
Niestety, ten talent nie był jej dany. Zazwyczaj nie przejmowała się
82
S
R
tym i robiła swoje, bez względu na końcowy rezultat, ale teraz było
jej przykro.
- Mam nadzieję, że nie przeszkodziłam ci w odpoczynku. Przy-
zwyczaiłam się, że mogę łazić po nocach, jeśli tylko mam ochotę.
- I tak nie mogłem spać. Bezsenność łatwiej znieść, kiedy nie śpi
się razem z drugą osobą. Dlatego postanowiłem cię znalezć.
Podszedł do obrazu. Zobaczył jaskrawe pole słoneczników pod
łukiem siedmiobarwnej tęczy - jak z okładki kredek. Spomiędzy
kwiatów wystawała głowa małej dziewczynki z loczkami jak świ-
derki.
- Czy to ty? - zapytał.
Anna zachichotała nerwowo i zakryła obraz płachtą materiału.
- Nie. Nie zwracam uwagi, kogo i co maluję. Po prostu maluję.
Niewiele osób widziało dowody mojego absolutnego braku talentu.
Ty pojawiłeś się tu znienacka i mnie zaskoczyłeś.
- To jesteśmy kwita - powiedział, a kiedy spojrzała na niego zdu-
miona, wyjaśnił: - Ty zaskakujesz mnie nieustannie. Od chwili kiedy
pierwszy raz cię zobaczyłem. A muszę ci powiedzieć, że jestem na-
prawdę dobrym gliniarzem i niełatwo mnie zaskoczyć. Możesz być
z siebie dumna.
Anna zrobiła zadowoloną minę.
- Powiedz mi coś o sobie - poprosiła. - Wiem, że jesteś policjan-
tem, że grasz w szachy jak arcymistrz i że niełatwo cię zaskoczyć. I
tyle.
Zack myślał dłuższą chwilę. Zanim poznał Annę, nie bardzo chciał,
83
S
R
żeby ludzie wiedzieli, jaki jest naprawdę. Tak było wygodniej. I na-
gle zaczęło mu zależeć, żeby ta dziewczyna poznała go lepiej.
- Uwielbiam czytać - zaczął powoli. - Biorę torbę kanapek z tuń-
czykiem i idę z książką na plażę. To najbardziej lubię. Nie znoszę
zmywać i dlatego najczęściej przynoszę sobie jedzenie z chińskiej
knajpy i zjadam je prosto z pudełka. W podstawówce wygrałem
konkurs ortograficzny. Pod wpływem niebieskich oczu tracę głowę.
A! Byłbym zapomniał. Czy już ci mówiłem, że nie lubię weteryna-
rzy?
- Tak. Nie jesteś typem faceta, który chowa emocje do kieszeni.
- Czasami muszę nad nimi panować - odpowiedział z zapałem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]