[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zachęcona sukcesem, zdobyła się na odwagę i zeszła do lochów. Miała nadzieję, że odkryje tam
jakąś zapomnianą ciemnicę, a jednocześnie lękała się tego. Natrafiła tylko na pełną baryłek
piwniczkę z wszelkim sprzętem odpowiednim do pędzenia ze słodu whisky. Sądząc po
przenikającym całe pomieszczenie zapachu, często z niego korzystano.
Mimo że wędrówki po wnętrzu Hillsdale Castle były ciekawe, następnego dnia z zadowoleniem
przyjęła zaproszenie na poranną przejażdżkę. Wprawdzie wciąż jeszcze panował chłód, ale świeciło
słońce i przynajmniej raz błękitu nieba nie przesłaniała żadna chmura.
Kiedy Harriet wyszła na podwórze przed stajnią, stały tam już dwa osiodłane konie. Choć nie
stosowano się tu do wymagań etykiety, z pewnością byłoby lepiej, gdyby towarzyszył im stajenny, ale
najwyrazniej go zabrakło.
Harriet z uznaniem powitała ten wybieg - mogli wspólnie spędzić czas z dala od ciekawskich
spojrzeń służby. Aż ją ciarki przeszły na myśl o niej.
- Dzień dobry. - Wainwright wyglądał na tak uradowanego jej widokiem, że Harriet przez chwilę
zakręciło się w głowie. Schyliła się zakłopotana, gładząc swoją klacz po aksamitnych chrapach.
Pomyślała z satysfakcją, że dobrze zrobiła, wkładając szafirowy strój do konnej jazdy i
fantazyjny kapelusik z zawadiackim piórkiem. Dopasowany żakiet był wygodny i uwydatniał zalety
zgrabnej figury. Choć Harriet drwiła z kobiet nadmiernie dbających o wygląd, musiała przyznać, że
pragnie, by Wainwright zauważył, jak korzystnie się prezentuje.
- Co za piękny poranek, w sam raz na przejażdżkę - powiedziała, wsuwając stopę w strzemię i
ujmując wodze.
Nie było nigdzie widać słupka do wsiadania. Harriet rzuciła wyczekujące spojrzenie na stajnię,
lecz Wainwright skinieniem ręki oddalił służącego, ujął jej obutą stopę i podsadził ją na konia.
Harriet usadowiła się w siodle i wygładziła suknię, on zaś ruszył przodem. Z zadowoleniem
zauważyła, że obydwa konie były pierwszorzędnymi wierzchowcami: młodymi, pełnymi wigoru, o
lśniącej skórze.
Wainwright prowadził. Naburmuszony stajenny otworzył przed nimi bramę.
- Zapewne zdążymy wrócić na lunch. Proszę powiadomić panią Mullins o naszych planach.
Młodzieniec skinął głową Wainwrightowi. Choć podniósł rękę do czapki, nie zdjął jej, co
wymownie świadczyło o irytacji.
- Czyżbym mu w jakiś sposób ubliżył? - spytał Wainwright, kiedy minęli już stajnie.
Harriet wzruszyła ramionami.
- Jesteśmy tu intruzami, Anglikami. Choć nie rozumiem tej szkockiej niechęci, nie skarżę się, że
otwarcie dają jej wyraz. Przyznam się panu, że nieraz mi już wypominano, że mówię prawdę prosto
w oczy, zamiast czymś ją osłodzić.
- Ale czy on musiał tak się na nas boczyć, jakbyśmy mu wyrządzili jakąś przykrość albo zrobili
coś jeszcze gorszego?
Harriet się roześmiała.
- Widzę, że nie oswoił się pan jeszcze z niepopularnością. - W duchu dziwiła się zresztą,
dlaczego ktoś tak arogancki i zarozumiały jak on przejmuje się humorami służącego. Nieraz
doświadczyłam pogardliwego traktowania. Zachowanie tutejszej służby nie jest więc dla mnie
nowością, choć tutaj bardziej się to może daje we znaki. Szkoci nie próbują ukrywać swoich uczuć,
nawet jeśli są tylko sługami. Daję słowo, że pani Mullins nieraz patrzy na mnie tak, jakbym była
okazem wyjątkowo wstrętnego robactwa.
- Czy to panią martwi? - spytał w zamyśleniu.
- Już przywykłam - uśmiechnęła się ironicznie. A że zwykle nie potrafię zrozumieć, co mówi,
większość jej inwektyw przechodzi niezauważona!
- Wiem jedno, szkocka służba ogromnie się różni od tej, do jakiej jestem przyzwyczajony.
- Czemu nie przywiózł jej pan tutaj ze sobą?
Zabrakło mi czasu wyjaśnił zwięzle. - Prócz tego zapłaciłem za wynajem zamku z pełnym
wyposażeniem i obsługą.
- Nie mógłby pan wystąpić o częściowy zwrot kosztów?
- Najwidoczniej nigdy pani nie zawierała umowy z żadnym Szkotem odparł, ściągając cugle, gdy
wjechali na otwartą przestrzeń.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]