[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zachowanie.
Ale ten pocałunek... Gdy zamykał oczy, czuł znowu miękkość jej ust,
słyszał westchnienia, które wydawała z siebie najprawdopodobniej całkiem
nieświadomie. W dłoniach pozostało żywe wciąż wspomnienie ciepła jej ciała.
Krew napływała mu do lędzwi, gdy odtwarzał w pamięci ten pocałunek. W tym
stanie nie może wrócić do sali balowej.
Wiatr szumiał w gałęziach drzewa, zwisających nad jego głową. Liście
coś do niego szeptały. Numquam tuas spes dedisce. Otworzył oczy i ujrzał
księżyc połyskujący między gałęziami. Nikogo nie było w pobliżu, lecz Trevor
gotów był przysiąc, że usłyszał te słowa. Liście znów zaszumiały, ale tym razem
ich głos pozostał niezrozumiały. Trevor potrząsnął głową. To przemęczenie.
Wyobraznia spłatała mu już tyle psikusów tego wieczoru.
Nie miał pojęcia, jak długo siedział na tej ławce. W końcu jednak chłód
zaczął doskwierać mu tak bardzo, że postanowił zaryzykować i wrócić na bal.
Ogród stracił swój urok. Wieczór nie był już tak przyjemny. Nie znajdzie tu
narzeczonej. Zabawa trwała w najlepsze, ale Ryeburn wziął płaszcz, wsiadł do
powozu i kazał się zawiezć do domu.
Numquam tuas spes dedisce. Eden uniosła głowę, ale nie spostrzegła
nikogo, kto mógłby wypowiedzieć te słowa.
- Kto to?
Odpowiedziała jej cisza. Dziewczyna wpatrywała się intensywnie w
ciemności, ale nikogo nie zauważyła. Tylko wiatr szemrał w krzakach i
drzewach.
Otarła oczy wierzchem dłoni. Najprawdopodobniej wyobraznia zwiodła ją
na manowce. Nikogo nie ma w pobliżu. Tylko wiatr szeleści w liściach. %7łelazna
ławka, na której Eden złożyła głowę, była zimna. Próbując uspokoić rwący się
oddech, podniosła się z ziemi. Otrzepała suknię i skarciła się za to, że pozwoliła,
by ten człowiek tak bardzo ją dotknął. Zepsuł jej pierwszy pocałunek, ale to nie
znaczy jeszcze, że zmarnował jej życie. A ten pocałunek nie ma żadnego
znaczenia. Nawet jeśli sprawił jej większą przyjemność, niż powinien.
Nic dziwnego, że papa i Nicholas chronili ją przed tego rodzaju
przygodami. Niedoświadczona dziewczyna może rzeczywiście stracić rozum w
takich okolicznościach.
Oddychała już nieco spokojniej, ale jej oczy były najprawdopodobniej
wciąż jeszcze spuchnięte i czerwone. Kilka minut na świeżym powietrzu
powinno temu zaradzić. Eden siedziała na ławce i starała się myśleć o czymś
innym.
Pisała już rodzicom o koniu, którego kupiła. Nie miała wątpliwości, że
Hermes przypadnie ojcu do gustu. Powinien prześcignąć większość koni, które
stoją w ich stajniach. Skrzywiła się nieznacznie. Myśl o wyścigach
przypomniała jej spotkanie z Ryeburnem w parku.
Trzeba pomyśleć o czymś innym... na przykład... o prezentach, które
kupiła dla matki i siostry. Wykwintne rękawiczki zdobione perłami i kwiatami.
Coś, co można nosić w Bostonie, gdzie wszyscy podziwiają jej gust, zamiast
krytykować wybór stroju. Eden spochmurniała. Znowu. Znowu pomyślała o
Ryeburnie.
- Precz - powiedziała głośno, podnosząc się z ławki. Przestała rozczulać
się nad sobą. Powoli narastał w niej
gniew na hrabiego. Co on sobie wyobraża? Jest przekonany, że
arystokratyczny tytuł daje mu prawo potępiania jej i rzucania takich strasznych
oskarżeń. A przy tym uważa się za dżentelmena. Ha.
Czując, że ogarnia ją prawdziwa furia, postanowiła wrócić na bal.
Znajdzie go i powie mu, co o nim myśli. Albo jeszcze lepiej: da mu do
zrozumienia, że ma go w nosie. Będzie się dalej bawić, jakby nigdy jej nie
pocałował.
Zerknęła na suknię. Upewniwszy się, że jej wyglądowi nie można nic
zarzucić, wślizgnęła się z powrotem do sali balowej. Rozglądała się za
Ryeburnem, ale nigdzie go nie było widać. Może poszedł się czegoś napić.
Kątem oka spostrzegła, że zbliża się do niej pan Ster-ling. Nie chcąc go
urazić, uśmiechnęła się do niego.
- Tak się cieszę, że panią znalazłem, panno Grant. Czy mogę panią prosić
o trzeci taniec?
Eden raz jeszcze ogarnęła spojrzeniem salę, ale lorda nigdzie nie było.
Może dojrzy go gdzieś na parkiecie.
- Oczywiście, panie Sterling.
Sterling poprowadził ją na parkiet. Gdy zaczęli się obracać, Eden wciąż
wypatrywała Ryeburna.
- Bardzo mi się podobał pani występ, panno Grant. Eden oprzytomniała.
- Dziękuję, panie Sterling.
- Wydawało mi się, że znikła pani na chwilę. Miałem nadzieję, że będę
mógł odprowadzić panią do stołu, ale nigdzie pani nie znalazłem.
- Byłam na dworze. W ogrodzie jest bardzo pięknie.
- Chyba nie była pani sama? Gdyby miała pani ochotę uciec jeszcze na
chwilę, z przyjemnością będę pani towarzyszył. Sterling uśmiechał się do niej,
ale Eden nie mogła się oprzeć wrażeniu, że w jego słowach kryje się coś więcej
niż przyjacielska sympatia. Ogarnął ją dziwny niepokój. Spojrzała na partnera
raz jeszcze i uznała, że zródłem tego niepokoju muszą być wydarzenia w
ogrodzie.
- Podoba się pani w Anglii?
- Och, tak. Tyle tu nieznanych rzeczy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]