[ Pobierz całość w formacie PDF ]
miętać z niej jakiś charakterystyczny szczegół. Lecz ciemności osłaniały mu twarz tak samo
dokładnie, jak czarny płaszcz krył jego ciało, a kaptur głowę i włosy.
Nie zdą\yliśmy jeszcze zamienić ani słowa, gdy raptem od strony lasku rozległ się krzyk:
Aapcie go! Tam jest! Na końcu półwyspu! Chłopaki, łapcie go!
W jednej sekundzie i ja, i Nemo zdaliśmy sobie sprawę, \e jesteśmy otoczeni przez bandę
Czarnego Franka. Wrzeszcząc i łamiąc gałęzie, szeroką tyralierą szli na nas od skraju lasu.
Zdobyli skądś łódkę i nadpłynęli równie\ wodą, zagradzając nam drogę do wehikułu i śli-
zgacza, który zapewnię był ukryty w trzcinach.
W mojej głowie zaroiło się od pomysłów ucieczki. Ale \aden z nich nie nadawał się do re-
alizacji. Skoczyć do jeziora? Przecie\ tam jest łódka, która zaraz nas doścignie. Przedzierać
się przez tyralierę i uciec do lasu? A jeśli nas zatrzymają i obezwładnią?
Ju\ ich widzę! krzyczał Czarny Franek. Uwaga, będą chcieli się przedrzeć...
A więc domyślali się moich planów i byli na nie przygotowani.
Nemo, który do tej pory stał jak sparali\owany, raptem zbli\ył twarz do mojego ucha i
szepnął bezgłośnie:
Uciekamy oddzielnie. Pan w las, a ja w jezioro...
Zapalił latarkę elektryczną silny, trzybateryjny reflektor. Promień światła skierował na
podpływającą łódkę, oślepiając dwóch znajdujących się w niej chłopaków. Po czym pozosta-
wiając zapaloną latarkę na brzegu skoczył do wody poza zasięgiem światła.
A ja?
Wrzeszcząca gromadka chłopaków i dziewcząt wcią\ się zbli\ała. Stałem bezradny nie wie-
dząc, co z sobą począć. Nagle przypomniała mi się dziwna piszczałka. I to mo\e śmieszne,
ale skoro ka\da próba ucieczki wydawała się skazana na niepowodzenie... Przyło\yłem pisz-
czałkę do ust i gwizdnąłem z całych sił.
Wydała dzwięk przerazliwy, przejmujący do szpiku kości.
Co to? Co oni robią? usłyszałem niespokojny głos Czarnego Franka.
A w tym momencie, z lasku, rozległ się donośny głos:
Usłyszałem wołanie. Biegnę na pomoc!
I Ornitolog, on to bowiem odpowiedział na głos piszczałki, zaczął zbli\ać się przez lasek z
takim łomotem i trzaskiem gałęzi, jakby to nie jeden człowiek biegł, ale zbli\ał się słoń,
tratujący wszystko po drodze.
Kto to? Co się tam dzieje? padały okrzyki chłopaków z bandy. Tę chwilę ich nie-
pewności zdecydowałem się wykorzystać. Kilkoma susami wybiegłem im naprzeciw. Siłą
rozpędu wpadłem na jakiegoś chłopaka. Przeskoczywszy przez le\ącego rzuciłem się w kie-
runku, skąd zbli\ał się z łomotem Ornitolog.
Uciekają! wrzasnął Czarny Franek.
Krzyczeli te\ inni chłopcy. Piszczały dziewczyny.
Nikt z bandy nie zdawał sobie sprawy, \e Nemo skoczył do wody. Dostrzegli tylko moją
ucieczkę, sądzili więc, \e Nemo wcią\ jeszcze kryje się na końcu półwyspu. Pobiegli w
tamtą stronę.
Tymczasem do piaszczystego cypla przybiła łódka, z której wyskoczyli dwaj chłopcy i zga-
sili latarkę, pozostawioną przez Nemo. Zapadły ciemności, ktoś kogoś wziął za Nemo,
zaczęli się szarpać między sobą, krzycząc przy tym nieludzko.
Długą chwilę trwało, zanim ustała wreszcie ta kotłowanina i zorientowali się, \e nie ma
wśród nich Kapitana Nemo.
Uciekł wodą usłyszałem głos Franka. Wy czterej wsiadajcie do łódki i latarkami
oświetlicie jezioro. Nie mógł odpłynąć daleko. A ja i reszta popędzimy szukać tego drugiego
faceta.
W ciemności wpadłem na Ornitologa.
To ja! To ja! wołałem ostrzegawczo, nie chcąc, aby w ciemnościach wziął mnie za ko-
goś innego.
Zatrzymał się sapiąc głośno. Był uzbrojony w sękaty kostur.
Uff, uratował się pan jednak. Czego oni chcieli od pana?
To nie o mnie chodziło, tylko o Kapitana Nemo. Jego chcieli schwytać.
Nie było czasu na rozmowy. Mieliśmy ju\ na karku bandę, która przeszukiwała skraj lasku.
Chodzmy stąd szepnąłem. Są chyba bardzo rozjuszeni, bo Nemo im uciekł.
Nie spiesząc się, ostro\nie przedarliśmy się przez mały las a\ do obozowiska Ornitologa.
Zapali pan? Ornitolog wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów.
Usiedliśmy przed jego trójkątnym namiocikiem. Dr\ącymi ze zdenerwowania palcami wyją-
łem z paczki papierosa.
Jestem niespokojny o Nemo rzekłem. Nie wiem, czy udała mu się ucieczka.
Podał mi ognia.
A jednak moja piszczałka na coś się przydała, prawda? zaśmiał się.
A tak stwierdziłem. Czy pan jest mo\e mistrzem czarnej i białej magii?
Nie mistrzem, tylko czeladnikiem odparł skromnie. Zagadka jest zresztą łatwa do
wyjaśnienia. Kładłem się ju\ spać, gdy usłyszałem w lesie jakieś głosy. Zaniepokoiło mnie,
bo to miejsce jest w nocy zawsze bezludne. Postanowiłem trochę rozejrzeć się i stwier-
dziłem, \e przez las w stronę przylądka skrada się du\a grupa chłopaków i dziewcząt.
Poszedłem ostro\nie za nimi, a potem usłyszałem głos piszczałki.
Wstałem z ziemi.
Muszę ju\ wracać. Martwię się o Kapitana Nemo. To ja naraziłem go na niebezpieczeń-
stwo.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]